Super Express": - Od pięciu lat lewica dołuje w sondażach. Kiedy wyjdziecie z kryzysu?
Jerzy Szmajdziński: - Już nie dołujemy. Nie możemy uzyskać znaczącego postępu w sondażach, a to nie to samo. Nie zauważył pan, że odwołani zostali prezydenci Częstochowy i Łodzi, którzy wydawali się nie do pokonania? A zostali pokonani dzięki mieszkańcom tych miast, których przekonały argumenty lewicy. Poza tym trwa intensywna kampania prezydencka. Z czasem odbudujemy dawną pozycję.
- Ale kandydat z 7-proc. poparciem nie uzdrowi lewicy.
- To prawda, nie jestem faworytem. Ale gdyby porównać moje doświadczenie polityczne z tym, które mają Komorowski i Sikorski, którzy - jak ja - byli ministrami obrony narodowej... Ma pan wątpliwości, kto był najlepszy? Zresztą wszyscy znamy słynne powiedzenie, że gdyby Barack Obama słuchał się sondaży, też by nie wygrał.
- Autorem tych słów jest inny kandydat lewicy Tomasz Nałęcz. W czym jest pan od niego lepszy?
- We wszystkim. Mam większe doświadczenie państwowe, stoi za mną bardzo szerokie porozumienie społeczne, którego nie ma SDPl. Chciałbym też uzyskać aprobatę Włodzimierza Cimoszewicza.
- A kolejny lewicowy kandydat - Andrzej Olechowski?
- Olechowski to kandydat prawicy. Przecież zakładał PO. W kwestiach światopoglądowych jest konserwatystą, niedaleko mu do posła Gowina.
czytaj dalej>>>
- A pana światopogląd? Jest pan człowiekiem religijnym?
- Na to pytanie nie odpowiadam. Prawo do tego gwarantuje wszystkim Polakom konstytucja.
- Jak prezydent Szmajdziński będzie współpracował z rządzącą partią, w której są konserwatyści?
- Konflikty między rządem a prezydentem są do uniknięcia. Tylko potrzebny jest roztropny mediator. Dowodem na to współpraca Kwaśniewskiego z rządem prawicowym.
- Mówił pan o wojnie na prawicy, ale na lewicy też trwa ona w najlepsze, nie tylko pana z Nałęczem. Młodzi socjaliści, którzy założyli portal superszmaja.com, nazywają pana neoliberałem, kandydatem pseudolewicy
- Nie wojuję z Tomaszem Nałęczem. To raczej on jest w nastroju wojowniczym. A co do moich młodych kolegów, to żyjemy w kraju, gdzie każdy może wyrażać swoją opinię. Nie oburzam się, przeciwnie, mam nadzieję na dialog, bo byłoby co najmniej dziwne, gdyby ludzie lewicy nie potrafili ze sobą rozmawiać.
- Zarzucają panu, że sprzeniewierzył się pan lewicowym ideałom. Prawda czy fałsz?
- Fałsz.
- Probierzem pana lewicowości ma być np. zgoda na interwencję w Iraku.
- Doceniam głos polskich pacyfistów. Dzięki niemu będziemy bardziej roztropnie podejmować decyzje w przyszłości. Irak na zawsze pozostanie kwestią kontrowersyjną, dzielącą społeczeństwo. Jednak za interwencją były wszystkie główne siły polityczne w parlamencie.
- Co pan sądzi o małżeństwach homoseksualnych?
- Wszyscy obywatele są równi i powinni mieć takie same prawa. Żyjący w związkach homoseksualnych też. Zalegalizujmy je - tak jak w krajach demokratycznych - by ograniczyć ludzkie dramaty.
czytaj dalej>>>
- A adopcja dzieci przez pary homoseksualne?
- To zdecydowanie wykluczam.
- Chodzi pan na manify?
- Tak, byłem na ostatniej, 8 marca.
- Widać, że sprawy światopoglądowe są dla pana ważniejsze niż socjalne
- To nieprawda, obie sfery traktuję tak samo poważnie.
- Tak poważnie, jak np. parytety?
- Parytety sprawdziły się w wielu krajach. Zresztą to ma właśnie związek ze sprawami socjalnymi. Jestem za elastycznym czasem pracy dla kobiet, większą ilością żłobków, przedszkoli.
- Dziś nie ma partii, której sprawy socjalne byłyby obojętne.
- To, która partia jest wrażliwa społecznie, weryfikuje praktyka. Właśnie usłyszałem w Radiu TOK FM, że pomorski oddział NFZ obciął pieniądze na leczenie stomatologiczne, co oznacza, że tamtejsi emeryci i renciści zostali takiej pomocy pozbawieni. To jest maleńki przykład wrażliwości społecznej PO, bo przecież PSL, za cenę utrzymania się przy władzy, milczy. Bezrobocie sięga już prawie 13 procent. Media mówią o wielkim wzroście obrotów w tanich sklepach, np. w Biedronce, czyli obywatele muszą ostro zaciskać pasa. Pamiętajmy, że to PO-PiS obniżył podatki dla najbogatszych oraz składkę rentową, co było prezentem dla najlepiej sytuowanych. Tymczasem Belka i Gronicki zostawili rządowi Jarosława Kaczyńskiego kilka miliardów złotych. Gdy już te miliardy wydał i gdy przyszedł kryzys, był bezradny. Lewica dwukrotnie była przy władzy i dwukrotnie wyciągała gospodarkę z kryzysu po rządach prawicy: a to z "dziury Bauca", a to z bezsensownego "schładzania".
- Wszystkie byłe rządy tak mówią. Ale z tym niedobrym PiS-em zawiązaliście koalicję medialną.
- Najpierw zawiązaliśmy ją z PO i PSL. Ale Platforma nas oszukała. Aby ratować media publiczne, ludzie lewicy porozumieli się z PiS.
- Niektórzy w PiS i na lewicy chcieliby szerszej koalicji.
czytaj dalej>>>
- A ja mówię: nigdy. Między obiema partiami jest bariera nie do przeskoczenia. Wyznajemy zupełnie inne wartości. Na lewicy nie ma zgody na kontynuację budowy IV RP.
- Ale nie tylko w sprawie mediów mieliście podobne zdanie.
- Chyba pana nie dziwi, że byliśmy przeciw obligatoryjnej prywatyzacji polskich szpitali i klinik. Tak samo, jak przeciw budżetowi, choć z inną niż PiS motywacją.
- Do braci Kaczyńskich też by pan wyciągnął rękę?
- Jako wicemarszałek Sejmu witam się ze wszystkimi.
- Gen. Jaruzelski jest dla pana autorytetem?
- To postać wybitna, której losy są tragiczne, jak i wielkie. Ten człowiek był zmuszony podejmować najtrudniejsze decyzje dla losów narodu. Najlepszą jego decyzją było doprowadzenie do obrad Okrągłego Stołu, najbardziej kontrowersyjną - stan wojenny.
- Czemu nie wystąpił pan wówczas z PZPR?
- Stan wojenny był mniejszym złem. Wiedziałem, że decyzja ta na trwałe podzieli Polaków. Przeczuwałem, że jest to początek końca socjalizmu w dotychczasowej postaci. Jednak do radykalnych zmian w tej części świata potrzebny był ktoś taki, jak Gorbaczow - i to w ZSRR.
- Skoro Jaruzelski jest bohaterem, to Kukliński zdrajcą?
- Był agentem obcego wywiadu.
- No dobrze, a czemu właściwie wstąpił pan do partii?
- Pan chyba książkę o mnie pisze... Do partii wstąpiłem w 1973 roku. To był czas większego otwarcia Polski na Zachód, czas odwilży, nowych nadziei i perspektyw. Byłem dzieckiem swojej epoki.
- Pamięta pan wybuch Solidarności? Co pan wtedy czuł?
- Czułem, że rozpoczął się proces zasadniczych zmian w naszym kraju, a może nie tylko w naszym.
czytaj dalej>>>
- Te zmiany doprowadziły w końcu do upadku Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Dla pana to było niepodległe państwo polskie?
- To było państwo polskie, z ograniczoną suwerennością, z deficytem demokracji, które nie z własnej winy znalazło się po tej stronie kurtyny. Ale polskie. Orły Górskiego to była reprezentacja Polski, a nie 17. republiki.
- Gdy było już "po wszystkim", nie czuł pan, że wybrał złą drogę?
- Nie, bo byłem wśród tych, którzy aprobowali drogę do Okrągłego Stołu. Nie czułem dyskomfortu.
- Jest pan uważany za człowieka Aleksandra Kwaśniewskiego, ale zawsze był pan w jego cieniu. A teraz nagle chrapka na prezydenturę.
- Kwaśniewski zrealizował trzy strategiczne cele: NATO, UE i konstytucja. Który z polskich prezydentów tyle osiągnął? Teraz trzeba iść dalej.
- Tak jak Kwaśniewski jest pan miłośnikiem sportu.
- I jako człowiek gry zespołowej wiem, że sprostam temu zadaniu. Nigdy nie pchałem się na stanowiska, które przekraczały moje kompetencje.
- A w kogo był pan zapatrzony jako przewodniczący ZSMP?
- Bardzo ceniłem Mieczysława Rakowskiego.
- Bardziej niż Jana Pawła II?
- Byłem dumny, że Polak jest papieżem. Stawianie na jednej płaszczyźnie człowieka "ducha" z człowiekiem "materii" jest jednak cokolwiek zaskakujące.
- A Lech Wałęsa?
- Wielki robotniczy lider.
- Dlaczego lewica odżegnuje się dziś od innych, równie ważnych działaczy robotniczych tamtych czasów - Andrzeja Gwiazdy czy Anny Walentynowicz?
- Dla mnie to nie jest problem. Pyta pan o ludzi, których widzę gdzieś wokół PiS. Jednak po 20 latach powinniśmy wyrwać się z oparów przeszłości.
- Rozumiem: przeszłość oddzielamy grubą kreską, ale czy Polakom nie należy się zadośćuczynienie za 45 lat komunizmu?
- To może zacznijmy od zadośćuczynienia za sanację, za getta ławkowe, za więźniów politycznych, za pacyfikację wsi, za robotniczą nędzę. Polskę Ludową budowały miliony ludzi wyciągniętych z nędzy, którzy dostrzegli w niej swoją szansę. I wykorzystali ją.
- Od 1989 r. nie milkną głosy, że dla ludzi z PZPR nie ma miejsca w życiu publicznym wolnej Polski.
- To głosy spóźnionych bohaterów. A w demokracji o tym, kto ma odejść, a kto nie, decydują wyborcy.
Jerzy Szmajdziński
Kandydat SLD na prezydenta RP, wicemarszałek Sejmu, były minister obrony narodowej