"Super Express": - Co musi się wydarzyć, by obywatelka jednego z najbogatszych krajów świata prosiła o azyl w Polsce?
Silje Garmo: - To proste. Jeżeli ktoś próbuje odebrać ci dzieci, najważniejsze osoby w twoim życiu, to wybór jest prosty. Nie tylko pan nie mógł uwierzyć. Kiedy złożyłam wniosek o azyl jako Norweżka, polski urzędnik też myślał, że się przesłyszał. Dopytywał kilkukrotnie, czy na pewno nie jestem z Czeczenii.
- Dlaczego Polska? Nie tylko dla Norweżki to nie jest państwo, w którym odruchowo szuka się azylu...
- Od lat bywam w Polsce u przyjaciół. Zanim się zdecydowałam, sprawdziłam, jakie jest podejście do praw matek i polityka rodzinna. Polska prowadzi bardzo prorodzinną politykę, w przeciwieństwie do krajów skandynawskich.
- Nie przestraszyły pani te teksty w zachodnich mediach o tym, że Polska "zmierza ku dyktaturze", że "kłopoty z demokracją"?
- Studiowałam prawo i nauki polityczne. Umiem odróżnić propagandę od informacji. I nie jestem pierwszą Norweżką, która uciekła do Polski, znam przypadki kilku innych rodzin, które się tu ukrywają od lat.
- W Polsce?
- Tak, w Polsce! Ja jestem pierwszą, która wystąpiła o azyl. W Polsce odebranie matce dziecka musi być naprawdę z konkretnych powodów. Barnevernet, instytucja państwowa, która w Norwegii chce mi je odebrać, robi to bez konkretnego powodu.
- Coś pani zarzuciła.
- Donos złożył ojciec mojego najstarszego dziecka. Na tej podstawie Barnevernet zarzuciło mi, że nadużywam leków przeciwbólowych, prowadzę "chaotyczny tryb życia" oraz mam "zespół przewlekłego zmęczenia".
- To wystarczy do odebrania dziecka matce?!
- W Norwegii wystarczy.
- Co to znaczy "chaotyczny tryb życia"?
- Właśnie nie wiadomo, co znaczy, dlatego jest wygodną formułą, której można użyć w takiej sprawie.
- OK, ale to jest słowo ojca starszego dziecka przeciwko słowu pani. Jeden do jednego.
- Nawet nie jeden do jednego, bo robiono mi serię badań na obecność leków przeciwbólowych i wynik zawsze był negatywny. Włamano się do mojej kartoteki medycznej i też niczego nie znaleziono. Wystarczy jednak donos i system działa automatycznie, dopiero później można próbować odzyskać dziecko. Do 2014 roku, przez 10 lat nikt nie miał zastrzeżeń do tego, jaką jestem matką.
- Co się zmieniło?
- Spór między mną a ojcem mojej starszej córki. To bardzo wpływowy człowiek, biznesmen, przyjaźniący się z prawnikami. Gdyby był zwykłym człowiekiem, kierowcą ciężarówki czy sprzedawcą, to zapewne byłoby nieco inaczej. To on doniósł o "zagrożeniu życia" mojej córki moim "chaotycznym trybem życia", Barnevernet zaczęła działać. Ktoś kiedyś porównał ich do rozpędzonego pociągu - jak już zaczną, to trudno zatrzymać. Żadne zarzuty się nie potwierdziły, ale oni i tak stwierdzili, że mogą mi odebrać także młodszą córkę!
- Tak bez wyroku sądu?
- Jakiego sądu?! Barnevernet ma pozycję, która pozwala jej działać przed jakimikolwiek decyzjami sądu. W Norwegii od pewnego czasu toczy się dyskusja na temat Barnevernet i tego, że stała się państwem w państwie. Na razie nic się jednak nie zmieniło i na razie Norwegia w tej kwestii pozostaje państwem bezprawia. Bez nakazu sądu odbyło się przeszukanie mojego mieszkania, przeglądanie moich dokumentów medycznych.
- Na podstawie?
- Na podstawie zmyślonego podejrzenia, że życie mojej córki może być zagrożone.
- Zagrożone, bo?
- Nagłe zagrożenie życia mojej córki mogło być jedynym pretekstem, by wkroczyć z przeszukaniem przed jakąkolwiek sprawą w sądzie. Nigdy nie zarzucono mi jednak łamania prawa. Córka żyła ze mną 13 lat i do dziś ma się dobrze.
- Na pewno spotkała się pani z głosami, że to niemożliwe, żeby ot, tak bez powodu odebrać dzieci. Coś musiało być na rzeczy.
- Otóż nic. I nie jestem jedyna, jest wiele rodzin w podobnej sytuacji, choć najgłośniej protestują rodziny imigrantów, także z Polski, które zderzają się z Barnevernet, nie znając systemu. Ja wiedziałam, jak zareagować, znałam swoje prawa, ale wiele kobiet w ośrodku dla matek, do którego mnie wysłano, nie miało pojęcia, jak reagować!
- Co to za ośrodek?
- Barnevernet umieszcza tam matki na obserwację, czy zarzuty się potwierdzą. Pobyt tam był dla mnie szokiem. Po pierwsze, fałszowano tam raporty pod tezę. Po drugie, wiele kobiet tam umieszczonych było faszerowanych lekami otępiającymi, żeby zgadzały się na takie traktowanie, odbieranie dzieci. Kiedy odmawiały przyjmowania leków, były przymusowe zastrzyki!
- Pani też?
- Nie pozwoliłam na to i do mnie odnoszono się wrogo. Znałam swoje prawa i na każdym spotkaniu chciałam być z adwokatem i zatrudnionym przeze mnie byłym oficerem policji. Uciekłam z tego ośrodka po informacji, że mogą mi odebrać drugie dziecko. Starsza córka, którą mi odebrano, pozostaje w Norwegii.
- W Norwegii jest jakiś opór przeciwko Barnevernet i tym nadużyciom?
- Barnevernet to instytucja bardzo zakorzeniona w naszej kulturze. Wiele złego zmieniło się po nowelizacji prawa w 1992 roku, kiedy poszerzono jej wpływy. Z każdym rokiem jest coraz gorzej. To tak silna część systemu, że nawet mój ojciec, który był norweskim dyplomatą i parlamentarzystą, przez długi czas nie mógł uwierzyć w nadużycia, na które pozwala sobie system, który współtworzył. Dopiero stosunkowo niedawno zmienił zdanie. W Norwegii, jeżeli skrytykujesz tę instytucję, ludzie nie będą się chcieli z tobą przyjaźnić!
- Gdyby polskie władze odmówiły pani azylu, to zostanie pani w Polsce?
- Tak, jakie będę miała wyjście? Gdybym pozostała w Norwegii, odebrano by mi także młodszą córkę, której nie mogłabym zobaczyć, zanim nie skończyłaby 18 lat!
- Tej, która jest tu z panią?
- Tak! 18 lat! Stąd jej nie porwą. Będę też walczyła o starszą córkę, by ściągnąć ją do Polski.
Zobacz także: Mały Jędruś zmaga się z guzem mózgu! Potrzeba 2 mln. zł w 2 tygodnie, aby uratować jego życie
Przeczytaj również: Żory: Uratowała mężczyznę z płonącego toi-toia
Polecamy ponadto: Pacjentka wypadła z okna
Ładna biżuteria nie musi być droga! Sprawdź rabaty na YES kody rabatowe.