Więcej - odczuwa, że standard życia nam się pogarsza. Stąd prawie 2/3 Polaków uważa, iż sprawy idą u nas w złym kierunku. I nie zrzucam tego na karb naszego pesymizmu narodowego i tendencji do szukania dziury w całym. Ten tłum "malkontentów" po prostu na własnej skórze odczuwa, że cenę za stabilność musi płacić właśnie on.
Wiadomo, że w trudnych czasach trzeba zacisnąć pasa i zaciskanie dotyka głównie zwykłych obywateli. Oczywiście, można pochwalić rząd za zrównoważoną politykę fiskalną i działania, które chronią nas na razie przed scenariuszem greckim. Jednak już polityka socjalna nie zasługuje na pochwały. A w zasadzie trzeba zganić rząd za to, że nie potrafi zdobyć się nawet na mglistą jej wizję.
Wcale się więc nie dziwię, że od czasu naszej akcesji do UE ubyło Polsce 2 mln mieszkańców. O problemie emigracji zarobkowej mówi się u nas od dawna i nawet obiecywano, że stworzone zostaną zachęty, aby rzesze naszych gastarbeiterów wróciły do kraju i tu budowały wspólne lepsze jutro. Nie dość, że nie zachęcono ich do powrotu, to jeszcze niewdzięcznicy ściągają za granicę swoje rodziny. Przy warunkach, z jakimi statystyczny Polak musi się na co dzień borykać, nie moż-na mieć do nich pretensji. Tym bardziej, że większość naszych emigrantów to ludzie młodzi, a młodym tu wyjątkowo pod górkę.
A to dzięki szerzącym się jak dżuma umowom śmieciowym nie mają poczucia stałości zatrudnienia. A to otrzymują głodowe stawki, które ledwo wystarczają, by związać koniec z końcem i nie pozwalają na szybkie usamodzielnienie się. I wreszcie ta rządowa polityka ograniczenia kredytów mieszkaniowych, która w praktyce uniemożliwia zakup własnego M. Jak przekonują niektórzy politycy PO, młody Polak musi przywyknąć, że to luksus, na który nie każdego będzie stać. Jak tu myśleć z optymizmem o przyszłości? Jak decydować się na zakładanie rodziny?
A tam, na mitycznym nadal Zachodzie, głównie w Wielkiej Brytanii, Holandii czy Niemczech, dokąd wielu z naszych rodaków się udało, mimo kryzysu i gospodarczej stagnacji warunki do życia nadal miłe. Pensje nadal pozwalają na w miarę dostatnie życie, umów śmieciowych jakby mniej, pakiet socjalny rozpowszechniony, opieka żłobkowa i przedszkolna na każdą kieszeń i bez proszenia się, a i o własne lokum łatwiej.
Odkąd i my możemy korzystać z dobrodziejstw unijnej swobody zatrudnienia i osiedlania się, widzimy, że każdy unijny kraj jest trochę jak supermarket. Więcej klientów ma ten, który proponuje lepszy i tańszy towar. Polska proponuje przeterminowane produkty po zawyżonych cenach, więc nowi klienci nie napływają, a starzy uciekają do konkurencji. Cóż, rynek bywa bezwzględny.