– Żeby zacząć pracę już na starcie musiałem wydać jakieś 5 tys. zł. Mam choćby 50 proc. wyższe OC, bo klient jest całkowicie objęty ochroną w mojej taksówce. Nielegalni przewoźnicy nie ponoszą kosztów, a rząd na to gwiżdże! – w rozmowie z nami alarmował Artur Zaj, jeden ze stołecznych taryfiarzy, który zamierza strajkować przeciwko prywatnym przewoźnikom.
Tak jak pisaliśmy, zwróciliśmy się do Ubera, żeby odniósł się do zarzutów formułowanych przez związkowców i organizacje zrzeszające taksówkarzy. To, co reprezentanci firmy mają do powiedzenia, może się nie spodobać kierowcom taxi, którzy żyją z przewozów.
- Duża część środowiska taksówkarzy nie jest zainteresowana protestami, a obecny projekt ustawy jest dla tej grupy zawodowej bardzo przychylny - dla „Super Expressu” mówi Grzywińska-Lartigue. - Docelowo chcemy stać się platformą oferującą użytkownikom różne możliwości transportu w miastach - od rowerów i skuterów po taksówki, ridesharig czy transport publiczny. Już dziś wielu byłych i obecnych taksówkarzy korzysta z Ubera w Polsce - dorzuca.
Co z zarzutami odnośnie do braku licencji na przewóz, kursu taksówkarskiego, konieczności posiadania kasy fiskalnej czy badań psychotechnicznych? Jak twierdzą przedstawiciele Ubera, każdy z jego partnerów musi posiadać odpowiednią licencję. - Począwszy od lutego 2018 roku w przypadku przejazdów realizowanych w Warszawie oraz listopada 2018 roku w przypadku pozostałych 6 miast, w których dostępna jest platforma Uber, każdy partner firmy Uber korzystający z platformy musi posiadać kasę fiskalną - zarzeka się dyrektor komunikacji prywatnego przewoźnika.