Wiemy, kto w lipcu 1999 r. ułaskawił Petera Vogla. To dzięki prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu ów biznesmen zwany kasjerem lewicy wyszedł na wolność. A czy ktoś słyszał o innym panu, który był pierwszym łaskawcą Vogla? Założę się, że nie. To Henryk Olejniczak, w PRL-u dyrektor komórki ds. ułaskawień Prokuratury Generalnej. To jego podpis, w 1978 r., umożliwił Voglowi (wówczas jeszcze legitymującemu się nazwiskiem Filipczyński) przedterminowe opuszczenie więzienia, gdzie odsiadywał karę 25 lat za zabójstwo kobiety. I tak morderca mógł wyjechać do Szwajcarii, gdzie rozpoczął błyskotliwą karierę bankowca i w końcu - jak sugerowały media - speca od tajnych kont polityków SLD. Aby Filipczyński odbył resztę zasądzonej mu w 1971 r. kary, trzeba było najpierw anulować skutki łaski Olejniczaka.
Przeczytaj koniecznie: Oświadczenie Dubienieckiego: Publikacje o ułaskawieniu to polowanie na mnie, karnawał zbierania „haków”
Kim jest zatem Henryk Olejniczak? Na nim też ciąży wyrok, bo okazało się, że przed laty torturował bohatera II wojny światowej płk. Franciszka Skibińskiego, zastępcę gen. Maczka, dowódcy 1. Dywizji Pancernej. Podczas wielokrotnych i wielogodzinnych przesłuchań ubliżał mu, nazywając degeneratem, groził pozbawieniem życia. Wszystko po to, aby Skibiński przyznał się do szpiegostwa na rzecz "imperialistów" i obciążył inne osoby. Wtedy, w latach 50., Olejniczak pełnił "zaszczytną" funkcję śledczego Informacji Wojskowej. Historycy są zgodni, że ta wojskowa bezpieka była dużo bardziej okrutna niż "cywilne" Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego.
W odnalezionych przez IPN notatkach z przesłuchań Olejniczak pisał np.: "stosowałem metodę bezwzględnego przygniatania jego [Skibińskiego] psychiki", "pogłębia się jego załamanie psychiczne", "jest już kompletnie rozłożony", "wyraził zamiar samobójstwa", "żąda śmierci".
W ramach stalinowskiego systemu bezprawia Olejniczak realizował dyktaturę proletariatu w praktyce, ale także w teorii - jako nauczyciel przyszłych funkcjonariuszy Informacji. Po 1956 r. ze śledczego przepoczwarzył się w urzędnika - pełnił wysokie funkcje w ministerstwach: komunikacji i sprawiedliwości. Przez 26 lat (1964-1989) już tylko ułaskawiał. Wtedy jego łaska spłynęła też na Piotra Vogla-Filipczyńskiego.
III RP odpłaciła Olejniczakowi tym samym - łaskawością. Płaciła wysoką emeryturę prokuratorską (kilka tys. zł). Potem skazała co prawda na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata (za stalinizm), ale za kraty nie poszedł. Przecież przed sądem zeznawał: "Ułaskawiłem tysiące osób. Do dziś ludzie całują mnie po rękach". Wśród całujących na pewno nie było płk. Franciszka Skibińskiego, któremu karę śmierci złagodzono chyba tylko dlatego, że na wolności ten strzęp człowieka nie był już groźnym "szpiegiem".
Jaki z tego morał? Szczególnie dla polityków III RP. Przestańcie grzebać w polityce ułaskawieniowej prezydenta - co zresztą w żadnym demokratycznym państwie nie jest przyjęte - a zamiast drobnymi oszustami, jak Andrzej S., zajmijcie się wreszcie, na poważnie mordercami i ich łaskawcami.