Tu spocznie Jan Lityński

i

Autor: Piotr Bławicki/Super Express Jan Lityński

Elżbieta Lityńska wspomina męża. "Jest ze mną w każdej sekundzie" [TYLKO U NAS]

2022-02-21 5:00

Mija rok odkąd nie ma z nami Jana Lityńskiego (+75 l.). Zasłużony opozycjonista PRL, jeden z ojców-założycieli III RP a prywatnie fan The Rolling Stones, utonął w przeręblu lodowym na Narwi ratując życie swego psa. Świadkinią tragicznego wydarzenia była Elżbieta Bogucka. – Jan jest ze mną w każdej sekundzie mojego dnia i nocy (…) To, co wymusza względną równowagę, to zwierzęta, czyli te trzy psy, które nam zostały. I wspaniali przyjaciele – mówi nam wdowa po legendzie opozycji.

Jan Lityński byłby dumny z żony. Co do tego nie można mieć wątpliwości. Gdy dzwonimy do wdowy niespełna rok po śmierci męża, w słuchawce słyszymy głos kobiety żywej, życzliwej i odznaczającej się jasnością umysłu, jakiej mogłaby pozazdrościć niejedna osoba w jej wieku.

Energia i wola rozmowy pani Elżbiety Boguckiej biorą się między innymi z chęci upamiętnienia wybitnego partnera. 

Z opozycją PRL był związany praktycznie od liceum, kiedy wstąpił do prowadzonego przez Adama Michnika (76 l.) Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności. Pierwszy wyrok 2,5 lat pozbawienia wolności otrzymał po wydarzeniach marcowych w wieku 22 lat. To go tylko zahartowało i pomogło w dalszych działaniach osłabiających reżim.

Lityński zawsze był w centrum przemian, które ostatecznie doprowadziły do demontażu Polski Ludowej. Współzakładał Komitet Obrony Robotników, brał udział w strajkach poprzedzających powstanie „Solidarności”, w której został notabene doradcą. W końcu brał udział w obradach Okrągłego Stołu, by następnie zostać posłem czterech kadencji Sejmu (1989-2001). Do ostatnich lat był zaangażowany politycznie – doradzał prezydentowi Komorowskiemu, komentował bieżące wydarzenia, czytał i polemizował, jednocześnie będąc wspaniałym mężem i przyjacielem. O tym mówi "Super Expressowi" pani Elżbieta.

„Był diabelnie inteligentny a inteligencja jest cholernie sexy”

Jak bardzo byłam od niego zależna, to dopiero teraz wiem – zaczyna swą opowieść Elżbieta Bogucka. – Zawsze mogłam na niego liczyć... Taki był. Przyzwoity i mądry. Wrażliwy i dobry. Ale był też dzielny, diabelnie inteligentny i charyzmatyczny. To mnie właśnie w nim pociągało. Nie wiem, czy pan też tak ma, ale ja myślę, że intelekt jest cholernie sexy... (przerywa) I to, że miał tyle pasji. Nowych, czy takich, które były z nim zawsze. Na przykład muzyka rockowa. Jego numerem jeden byli Beatlesi, wszystkie albumy po równo chyba kochał. Za Lennonem był Jagger. Byli też Dylan, Brian Ferry – Bogucka zamyśla się – niedawno był na koncercie tego ostatniego. A Stonesów widział w '67 w Sali Kongresowej.

Drugą pasją był sport. Kiedy rok temu zaczęła się pandemia, byliśmy w tym domu na wsi. No i Jan ciągle siedział przy mnie albo się krzątał tak bez celu. No po prostu przeszkadzał – śmieje się wdowa – Ja mówię, dlaczego ty nie oglądasz sportu. A on wzruszył ramionami i odpowiedział: „no bo nie ma”.

Kochał pić wino, gotować dla przyjaciół

Janek świetnie gotował – ciągnie Bogucka. – Kochał swoich przyjaciół, więc i kochał dla nich gotować. Danie, za którym bardzo tęsknię, to papryka po neapolitańsku. Najpierw musiał paprykę poddusić i ściągnąć skórkę. Później faszerował ją chlebem, oliwkami, rodzynkami, polewał winem i piekł. Pracy było przy tym co niemiara. Z pięć godzin się to robiło. Ale on właśnie taki był. Tak dbał o ważnych dla niego ludzi... Kochał pić wino, whisky, dyskutować o książkach, o polityce. Ale wie pan, nie tak, że ten coś ukradł, tamten to jest taki i taki... Myślał o tym, dlaczego Polacy są tak podzieleni, jak znów możemy się zjednoczyć... Nikim nie gardził. Starał się zrozumieć każdego – wzrusza się pani Bogucka. – Myślę, że to dlatego miał tylu przyjaciół. Po śmierci to środowisko było przy mnie, pomogło mi w najgorszym czasie.

„Niewyobrażalne, jak bałaganił!”

Oczywiście, że miał wady! Mnóstwo! A kto ich nie ma! Był na przykład ogromnym bałaganiarzem. Ale takim totalnym! Jak wychodziłam rano do pracy to wszystko mogło być posprzątane, a jak wracałam, był taki bałagan, że myślałam, że go zastrzelę! To wręcz niewyobrażalne, jak on bałaganił! Ja też lubiłam w chaosie czasem żyć. Ale na litość, ktoś musiał robić porządek! Jakbyśmy żyli jak Janek, to byśmy po prostu zginęli. Ja byłam tą, która to próbowała opanować. Nie powiem, czasem było ciężko... (śmiech) Generalnie cały dom to ja utrzymywałam organizacyjnie. W sensie zakupów, rachunków, nawet to, że ja mu mówiłam, co on ma ubrać. On bardzo lubił dobrze wyglądać. Ostatnie lata życia dbaliśmy o to, żeby był modny, żeby to było dobre jakościowo... Kochał życie...

Rok bez Jana. „Bez terapii i leków nie wiem, czy dałabym radę”

Jak go nie ma, to powstała taka pustka, której już chyba niczym nie zasypię. Niestety jestem ciągle na etapie żalu, tęsknoty, rozpaczy, buntu. A teraz jest mi szczególnie trudno. Od dwóch dni odtwarzam sobie, co było rok temu. Zastanawiam się, jak to było, jak jeszcze godzinę wcześniej żył, dzień temu żył, tydzień temu żył. To jest okropne... – przerywa.

U mnie to mija dłużej, bo jeszcze mam zespół stresu pourazowego. W tej chwili dla mnie najważniejsi są przyjaciele. Mam życzliwych, mądrych, pięknych ludzi wokół siebie, którzy pytają o mnie, zapraszają, chcą pomóc. Zaskoczyła mnie ich liczba, to szalenie wzruszające. To daje olbrzymią energię. Także do pracy. Jestem wicedyrektorem w Mazowieckim Urzędzie Polityki Społecznej, gdzie się zajmuję tworzeniem programów i kampanii dla seniorów, dla pracowników opieki socjalnej, dla organizacji pozarządowych. Dużo robimy też dla ochrony zdrowia psychicznego, dla ofiar przemocy domowej... Pochylamy się nad wszystkimi, którzy potrzebują wsparcia. 

Pomagają też psy - trzy kundle. Ich dotyk, to że ze mną śpią, nie jest tak pusto.

No i absolutnie wsparcie psychiatryczne i terapeutyczne. Apeluję do osób, które są w ciężkim stanie, by nie bały się pójść do specjalisty po pomoc. Biorę leki, chodzę na terapię, gdyby nie to, nie wiem, czy byłabym w stanie funkcjonować w ułamku procenta, jak funkcjonuję teraz...

Na cmentarz chodzę rzadko

Często chodzę w miejsce, gdzie to się stało. Ale na cmentarz chodzę rzadko. Wciąż ciężko jest mi pogodzić się z tym, że on tam, jest, a ja nie mogę nic zrobić... Choć nadal są momenty, gdy serce mnie ściska, czuję ból, tęsknię i myślę, „Janek, jak bardzo chciałabym, żebyś mógł to zobaczyć, przeczytać, powiedzieć co myślisz”... Ale pracuję, dbam o siebie, walczę. I wiem, że Jan byłby ze mnie dumny.

Ostatnie pożegnanie Jana Lityńskiego. Wzruszające słowa podczas mszy