Pływałem sobie właśnie w jeziorze, gdy ktoś z brzegu krzyknął, że zostałem zbanowany w socialmediach przez byłego ministra w rządzie PO. Powód? Mój komentarz w sprawie śmierci boksera Kosteckiego. Problem w tym, że ja nigdy śmierci boksera Kosteckiego nie komentowałem. Wchodzę na portal, patrzę i faktycznie: ban i stek wyzwisk pod moim adresem.
Oczywiście okazało się, że minister pomylił Wosiów. Wziął wypowiedź ministra Michała Wosia (nie jesteśmy spokrewnieni), ale podpisał, że to Rafał Woś. I wiele się nie zastanawiając nacisnął „wyślij”. Prawdopodobnie denerwowałem go od dawna i wszystko mu się ułożyło w jeden histeryczny ciąg.
Zrobiłem trochę rabanu, więc przeprosił. I niby okej. Ale nie do końca. Bo co, gdybym nie zauważył? Albo nie miałbym odpowiedniej siły medialnej, żeby się domagać przeprosin? Poważny człowiek (w końcu były minister) napisał, więc wielu ludzi uwierzy. Fake newsa w obieg puścić łatwo. Jeden klik. Problem w tym, że potem ci sami ludzie, co takie fejki produkują, rozwodzą się nad upadkiem zasad debaty publicznej. Oczywiście tę debatę zawsze psują jacyś „tamci”. A my? My niewiniątka. My tylko nie sprawdziliśmy, nie doczytaliśmy. Ale czy można nas winić? Przecież „tamci” to dopiero dranie..
13 października pójdziemy na wybory. Ktoś te wybory przegra. Dziś wygląda, że przegra opozycja. Będzie wiele histerii i wściekłości. To zrozumiałe. Z drugiej strony od dorosłych ludzi trzeba wymagać, by umieli trzymać swoje nerwy na wodzy. Nie tylko dlatego, że takie są normy społecznego współżycia. Ale przede wszystkim z czystego pragmatyzmu. Bo zawsze jest jakieś jutro. Zawsze będą następne wybory. Historia nigdy się nie kończy. Jeśli jesienni przegrani tego nie zrozumieją i to sami zrobią sobie krzywdę.
Pamiętacie Antoniego Piechniczka, który w latach 90. wrócił na stanowisko selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski? I w przeciwieństwie do sukcesów z lat 80. nie szło mu. Po jednym ze słabych meczów schodzącego z murawy trenera zagadnął reporter: „Jak się Panu mecz podobał?”. Piechniczek potraktował to niewinne pytanie jako prowokację i mu na oczach milionów Polaków naubliżał. Wiadomo, rozładowywał frustrację. Sympatii postronnych obserwatorów mu to jednak nie przyniosło. Życzę opozycji, żeby nie poszła taką drogą.