"Super Express": - Wybiera się pan do Sejmu. Jednak jak na dwójkę na warszawskiej liście PiS, jest pan zadziwiająco mało aktywny. Chce pan wjechać do parlamentu jedynie dzięki ordynacji wyborczej?
Mariusz Kamiński: - Widocznie mało aktywnie śledzi pan to, co się dzieje w Warszawie. W ostatnim czasie warszawski PiS, którego jestem szefem, przeprowadził szereg akcji związanych z podwyżkami w stolicy zafundowanymi nam przez PO. Co do drugiej części pytania nie wiem, w jaki sposób ordynacja wyborcza miałaby gwarantować miejsce w parlamencie. Nie decyduje bowiem o tym miejsce na liście, ale liczba głosów oddanych przez wyborców na danego kandydata.
- Zapewne w pracy organicznej w ramach PiS jest pan prymusem, ale twarzą tej kampanii już na pewno nie.
- Brylowanie w mediach nie rozwiązuje problemów Polaków. Zarówno teraz, jak i w okresie, kiedy byłem szefem CBA, przede wszystkim realizowałem konkretne zadania służące interesom zwykłych ludzi.
- Nie można powiedzieć, żeby brakowało wtedy pana w mediach.
- Jako szef CBA zabierałem głos w ważnych sprawach, o których opinia publiczna powinna być poinformowana. Korupcja od zawsze była jednym z najpoważniejszych problemów w Polsce, ludzie musieli wiedzieć, że nasze państwo nie jest bezradne.
- Minister Fotyga powiedziała mi niedawno, że bardzo lubi kampanie wyborcze. Pan nie jest ich entuzjastą?
- Traktuję poważnie moją działalność polityczną. Niektórzy politycy zamieniają kampanie w festyn i czas obietnic bez pokrycia. Niemniej jest to okres bardzo ważny, gdyż w tym czasie wyborcy podejmują decyzje dotyczącą kształtu państwa. Tylko w ten sposób można odsunąć szkodliwą dla Polski władzę.
- Czyli Jarosław Kaczyński w końcu wypędzi pana na scenę w czasie spotkań z wyborcami?
- Znów się pan nie przygotował (śmiech). W ostatnich tygodniach, mimo wakacji, w związku z działaniami referendalnymi miałem kilkanaście dużych spotkań z mieszkańcami Warszawy. W kampanii też przeprowadzę serię spotkań, na których będę przekonywał, że warto oddać swój głos na PiS. Spotkań tych nie traktuję jak występów scenicznych. Śmieszą mnie zachowania polityków, którzy śpiewają w teledyskach lub potrafią nawet ściągnąć spodnie przed fotoreporterami.
- Koledzy z PiS, którzy się parają takimi występami, też pana irytują?
- Nie podoba mi się robienie z polityki taniego show. Polityka musi być na poważnie. Takie zachowania niszczą zaufanie wyborców, którzy nie chcą widzieć w politykach aktorów, tylko ludzi realnie rozwiązujących ich problemy.
- Na listach wyborczych PiS oprócz pana jest jeszcze trzech byłych funkcjonariuszy CBA, w tym osławiony agent Tomek. To nie nieszczy polityki?
- Często wypomina nam to PO, ale wiele w jej oburzeniu hipokryzji. Czemu na przykład nie przeszkadza jej Konstanty Miodowicz, były szef kontrwywiadu, który od kilku kadencji jest posłem z ramienia Platformy?
- A panu on przeszkadza?
- Nie. Uważam, że wiedza i doświadczenie pracowników służb są niezwykle cenne dla pracy w parlamencie. Sejm zajmuje się wieloma dziedzinami, w tym także bezpieczeństwem państwa. Tacy ludzie są po prostu potrzebni.
- Ludzie z CBA także?
- Oczywiście, to będą znakomici parlamentarzyści. Wiedzą, jak funkcjonuje państwo od środka, jak jest obchodzone prawo przez przestępców i jeśli znajdą się w Sejmie, będą ogromnym merytorycznym wsparciem dla polskiego prawodawstwa.
- Klub byłych funkcjonariuszy CBA będzie większy, niż początkowo mówiło się w mediach.
- Z Lublina będzie kandydował były szef mojego gabinetu, wybitny prawnik prof. Piotr Pogonowski - najmłodszy profesor nauk prawnych w Polsce. Taka osoba jest dla każdej formacji nieoceniona. Z Radomia wystartuje były dyrektor zarządu operacji regionalnych Martin Bożek, który jest z kolei doktorem prawa konstytucyjnego. Z Płocka będzie kandydował Maciej Wąsik, wiceszef CBA, z dużym doświadczeniem w pracy samorządzie. A z Chełma - drugi mój zastępca Ernest Bejda, który ukończył dwie aplikacje prawnicze: prokuratorską i adwokacką. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że się sprawdzą.
- Tomasz Kaczmarek nie może się pochwalić takimi osiągnięciami.
- Od 19. roku życia pracował w policji, ukończył socjologię na Uniwersytecie Wrocławskim. W swojej pracy zawodowej był wielokrotnie nagradzany przez komendantów głównych policji.
- Nie przeszkadza panu, że jest raczej bohaterem prasy kolorowej?
- Nie. Zainteresowanie prasą kolorową jego osobą nie ma wpływu na jego przyszłą pracę w parlamencie.
- Jarosław Kaczyński stwierdził, że jest kandydatem PiS, bo zdobył sobie zaufanie kobiet. To wystarczy, aby zostać politykiem?
- To był żart. Jak już mówiłem, ma on kwalifikacje, żeby być dobrym posłem.
- Wrócę jeszcze do Macieja Wąsika. Ujawniliśmy, że w ubiegłym roku nie zapłacił za paliwo na stacji benzynowej. Był nawet za to poszukiwany przez policję. To godne człowieka, który był wiceszefem CBA?
- Maciej Wąsik wydał oświadczenie w tej sprawie. To uczciwa i poważna osoba, a cała historia to zwykłe nieporozumienie.
- W Stanach Zjednoczonych jego kariera polityczna byłaby skończona. Powinien odejść z polityki?
- Nie słyszałem o podobnych przypadkach w Stanach.
- Prezes PiS mówił, że jeśli ludzie pracujący w pierwszym CBA zechcą wrócić do tej instytucji, on będzie za. Panu marzy się powrót?
- Zbudowanie od podstaw CBA było dla mnie prawdziwym wyzwaniem. CBA walczyło z korupcją na szczytach władzy, niezależnie od tego, kto się na tych szczytach znajdował.
- Teraz tak nie jest i chce pan wrócić?
- Zgadzam się z panem, tak już nie jest. Oczywiście, chętnie ponownie podejmę walkę z korupcją.
- I wini pan za to premiera Tuska?
- Donald Tusk jako premier ponosi w pełni odpowiedzialność za zaniechanie walki z korupcją. Koronnym przykładem jest zamiecenie pod dywan afery hazardowej.
- Jednak po dojściu do władzy nie zlikwidował on CBA, choć wielu jego wyborców tego oczekiwało. Walka z korupcją jest chyba dla niego istotna.
- Przez jakiś czas też mi się tak wydawało. Chwalił naszą pracę. Co więcej, w momencie, kiedy rząd ciął wydatki budżetowe, CBA była jedyną służbą specjalną, której zwiększono fundusz operacyjny.
- Nie taki ten Tusk straszny, jak go malujecie.
- Jego stosunek do CBA zmienił się diametralnie, kiedy poinformowałem go o aferze hazardowej. Pokazało to jego rzeczywisty stosunek do walki z korupcją, szczególnie w sytuacji, kiedy dotyczyło to jego najbliższych współpracowników. Dla niego partyjny interes był ważniejszy od interesu państwa.
- CBA pod rządami Pawła Wojtunika też się panu nie podoba?
- Po moim odwołaniu nastąpiła czystka w kierownictwie CBA. Wprowadzono ludzi całkowicie bezwolnych. Ludzi w większości w wieku emerytalnym - kolegów Wojtunika, których jedyną ambicją jest przejść na emeryturę z większym uposażeniem.
- A jak pan ocenia sprawy, które prowadzi Biuro?
- Większość spraw, o których informuje Biuro, to sprawy rozpoczęte i prowadzone w okresie, kiedy kierowałem tą instytucją. Obecnie prowadzona jest pozorowana walka. Z moich informacji wynika, że nie ma przyzwolenia i woli politycznej na podejmowanie działań, które mogłyby zaszkodzić ludziom władzy. Przypomina to działania pani Pitery, które są całkowicie nieefektywne i wręcz ośmieszają walkę z korupcją.
- Ale to pan przecież wprowadził ją do wielkiej polityki. Żałuje pan?
- To zupełnie inna osoba niż ta, którą kiedyś znałem. To wielkie rozczarowanie.
- Myślę, że to wynik zachłyśnięcia się władzą. Nikt poważny, kto szanuje siebie i swoje słowa, nie objąłby tak fikcyjnego stanowiska, jakie pełni Julia Pitera. - Jest w ogóle w PO grupa osób, z którą jest panu po drodze?
- Nie widzę takich osób.
- A kiedyś byli...
- Rzeczywiście, mam w PO kilku znajomych z dawnych lat. Szczególnie tych, których poznałem jeszcze w NZS, takich jak Schetyna, Protasiewicz czy Graś.
- I to nie są ludzie, z którymi chciałby pan współpracować?
- To ludzie, którzy zapomnieli, o co walczyliśmy w latach 80.
- Podaje im pan rękę?
- Nie spotykamy się już towarzysko. Zdradzili ideały, którymi kierowaliśmy się w młodości.
- W jaki sposób?
- W latach 80. walczyliśmy o uczciwą Polskę. Teraz mam wrażenie, że chodzi im tylko o własny interes.
- A o SLD zmienił pan zdanie?
- W żadnym wypadku. To w większości postkomunistyczni aparatczycy opychający się kawiorem na bankietach i rozbijający się jaguarami. Ci faceci tylko udają, że interesuje ich los biednych. Nie ma w tym nic z lewicowych ideałów.
- Grzegorz Napieralski nie jest nadzieją na lepszą lewicę?
- Chyba pan żartuje. Mówiąc szczerze przez moment myślałem, że taką osobą może być Arłukowicz. Stracił on jednak całkowicie wiarygodność, przechodząc do PO. A jeszcze tak niedawno atakował PO za zniszczenie komisji hazardowej. Potem do niej przeszedł w zamian za stanowisko i dobre miejsce na liście wyborczej.
- Nie chce pan współpracować ani z PO, ani z SLD. Skazuje to PiS na polityczną samotność.
- Najważniejsze jest to, że PiS ma duże poparcie wśród Polaków. Wierzę, że nasze konsekwentne działania pozwolą nam zdobyć większość w parlamencie.
- Na razie sondaże nie wróżą wam takich sukcesów. Nawet jeśli wygracie, to raczej nie będziecie rządzić samodzielnie.
- Poczekajmy na decyzje wyborców.
- Chcecie być jak Fidesz, który niepodzielnie rządzi Węgrami?
- To bardzo inspirujący przykład. Fidesz jest partią, która przez wiele lat była w opozycji, a w tej chwili ma tak duże poparcie, że może realnie zmieniać kraj.
- Jednak Fidesz doszedł do władzy głównie na fali kryzysu finansowego, który wstrząsnął Węgrami. Wy sobie życzycie kryzysu w Polsce?
- Nie, nie chcemy dochodzić do władzy dzięki kryzysowi. Naszym celem jest silna Polska ze stabilną sytuacją gospodarczą. Coraz więcej ludzi widzi nieudolność dotychczasowych rządów, których symbolem stał się "niezastąpiony" minister Grabarczyk.
Mariusz kamiński
Działacz Niezależnego Zrzeszenia Studentów, twórca Ligi Republikańskiej, były twórca i szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego, kandydat PiS w Warszawie