Leszek Miller: Potrzebna jest koalicja PO, SLD i PSL przeciw PiS. Wybieram Bronisława Komorowskiego

2010-06-30 17:45

Tak jak pierwsza tura wyborów prezydenckich nie była blitzkriegiem w wykonaniu kandydata Platformy Obywatelskiej, tak i w pierwszym starciu telewizyjnym Bronisław Komorowski nie zmiażdżył Jarosława Kaczyńskiego. Nie zmiażdżył, ale na punkty wyraźnie wygrał.

Ci, którzy liczyli na ujawnienie zasadniczych różnic programowych między obydwoma kandydatami, srodze się jednak zawiedli. Nie mogło być inaczej. Pretendent Platformy i pretendent PiS to ludzie tego samego chowu i tej samej przeszłości.

Różnica między nimi jest taka, że Jarosław Kaczyński jest prawicowcem z domieszką populisty i narodowca, a Bronisław Komorowski prawicowym współczesnym konserwatystą. To za mało, żeby ostatecznie pogrzebać IV Rzeczpospolitą. To może stać się dopiero przy okazji najbliższych wyborów parlamentarnych. Powiedzmy szczerze - wyborów znacznie ważniejszych niż tegoroczne zapasy prezydenckie.

Żeby IV RP sczezła, niezbędna jest koalicja partii III Rzeczpospolitej. Myślę tu oczywiście o Platformie, SLD i PSL przeciw Prawu i Sprawiedliwości, która jest partią IV Rzeczpospolitej. Jeżeli ludowcy nie widzą się w tym aliansie, to ich sprawa. Na pewno jednak dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Platformy Obywatelskiej odesłanie anachronicznego modelu państwa represyjnego i opresyjnego do historycznej graciarni warte jest mszy.

Warto na wybory prezydenckie patrzeć także pod kątem pytania, czy sposób głosowania przybliża taki sojusz III Rzeczpospolitej, czy jednak go oddala. Oraz na to, jaki będzie miał wpływ na kolejne batalie w walce o kształt i miejsce na politycznej scenie. Jeśli lewica z SLD powiększy stan posiadania w wyborach samorządach i parlamentarnych, to koalicja partii III Rzeczpospolitej stanie się zdecydowanie bardziej realna.

Pamiętajmy, że nie wszystkie polityczne sojusze, tak jak nie wszystkie małżeństwa, zawiązują się wyłącznie z miłości. Bardzo często bywa, że związki te są swoistymi kontraktami na współżycie. Każda ze stron musi mieć tu swoje atuty, żeby kontrakt okazał się trwały. To jest zadanie dla Sojuszu Lewicy Demoratycznej - rosnąć w siłę i poszerzać stan posiadania.

Wygląda na to, że również przywódca Platformy Obywatelskiej premier Tusk zorientował się, że współpraca z Sojuszem może być jedyną możliwością skutecznego i nowoczesnego rządzenia. W jednym z wywiadów na pytanie o możliwą współpracę z lewicą powiedział na przykład:

"Dla mnie prawdziwym końcem postkomunizmu, tych historycznie ugruntowanych podziałów, był aktywny współudział ludzi, którzy stworzyli partie lewicowe po 1991 roku przy wprowadzeniu Polski do NATO i Unii Europejskiej".

Trzeba podkreślić, że Donald Tusk trafił w swojej wypowiedzi w sedno. Ludzie Sojuszu Lewicy odegrali istotną rolę we wprowadzeniu Polski do Paktu Północno-Atlantyckiego, a w wejściu naszego kraju do Unii Europejskiej wnieśli wkład decydujący. Rzeczą oczywistą było to, że mieli różne życiorysy, ale to nie przeszkadzało w owocnej współpracy w ostatecznym zakotwiczeniu Polski we wspólnocie euroatlantyckiej. Jeśli zatem w strategicznych decyzjach można było osiągnąć tak cenne dla naszego kraju porozumienie, to tym bardziej można to uczynić na rzecz wyboru modelu Polski ustawicznej modernizacji. W miejsce promowanej przez Kaczyńskiego Polski nieustającej konspiracji.

Jak zwykle w takich przypadkach inicjatywa jest po stronie silniejszego, czyli Platformy Obywatelskiej. SLD ma dobrą pamięć i czułe ucho. Jeśli więc Platforma pójdzie drogą Unii Wolności, która zdecydowała się na polityczną współpracę z lewicą wtedy, gdy nie miało to już kompletnie żadnego znaczenia - nic z tego nie będzie. Młodzi liderzy Sojuszu nie będą jednak czekali wiecznie. oni są praktyczni, nieobciążeni żadnymi wspomnieniami, zależnościami, żadną lojalnością. Nawet w stosunku do swoich poprzedników. A co dopiero mówić o innych.

No dobrze, ale jakie z tego wnioski wyciągnąć czwartego lipca tego roku nad urną wyborczą? Jeśli o mnie chodzi, wybieram Bronisława Komorowskiego.