Donald Trump – prezydent pokoju za wszelką cenę?
Donald Trump jest już oficjalnie prezydentem USA. W swoim inauguracyjnym przemówieniu najwięcej miejsca poświęcił sytuacji wewnętrznej, a i pierwsze dekrety, które podpisał, dotyczą głównie spraw amerykańskich. Zasygnalizował też kilka spraw, które powinny nas tu w Polsce i Europie zainteresować, choć niekoniecznie budzić nasz entuzjazm.
W mowie inauguracyjnej Trump nie odniósł się bezpośrednio do żywo interesującej nas w Polsce i Europie wojny w Ukrainie. Powiedział za to, że chce być prezydentem niosącym światu pokój i jak wynika z pierwszych działań, temu ma zostać podporządkowana polityka zagraniczna USA. Jeden z dekretów, który podpisał, wstrzymał na 90 dni wszelką pomoc zagraniczną, co ma dać czas nowej administracji, by ocenić ją pod kątem zgodności z nową amerykańską doktryną międzynarodową. A zdaniem Trumpa, dotychczasowa pomoc nie sprzyjała pokojowi na świecie. Co z tego wynika dla Polski, Ukrainy i Europy?
Na razie nic konkretnego, ale biorąc pod uwagę zapowiedzi Trumpa i systemowe uwarunkowania amerykańskiej polityki pod jego zwierzchnictwem, trudno o optymizm.
Rosja nie jest dla Trumpa najważniejsza
My, w Polsce, może i nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę, ale Donalda Trump nie daje gwarancji, że też wierzy w to samo co my. Dla niego walka o niepodległość Ukrainy to ciągle peryferyjna wojna, a Rosja to nie egzystencjalne zagrożenie dla jego Stanów Zjednoczonych, ich interesów i porządku międzynarodowego, który chciałby zbudować. W 2025 r. jesteśmy w zupełnie innym świecie niż po zakończeniu II wojny światowej i przynajmniej w Ameryce Trumpa kształtują go ludzie zupełnie inni niż ci, którzy wtedy rzucali wyzwanie Związkowi Radzieckiemu.
Dlaczego Ameryka walczyła z ZSRR, a Trump nie walczy z Rosją?
Za ówczesną polityką powstrzymywania ZSRR, która przeszła do historii jako doktryna Trumana i stała się credo amerykańskiej polityki na kolejne dekady, stali ludzie przekonani, że przedwojenny appeasement doprowadził tylko do eskalacji żądań totalitarnych reżimów i nie może być powtórki z Monachium. Czuli też silne związki z Europą, niektórzy byli anglofilami, a szerzej wierzyli, że w Europie rozstrzygają się żywotne interesy USA, więc trzeba tę Europę bronić przed komunizmem. W końcu wierzyli, a wraz z nimi Amerykanie, że demokrację trzeba bronić przed tyranią na całym świecie. Dziś wokół Trumpa są ludzie, którzy lekcji z Monachium nie pamiętają, nie uważają Europy za szczególnie dla Ameryki istotną, chyba że jako źródło nadwyżki handlowej, a i demokrację lubią tylko z nazwy, a nie z praktyki.
Ukraina – powtórka z podziału Korei?
Ukraina może więc znaleźć się w sytuacji, w której znalazła się Korea w na początku lat 50. XX w. - co prawda Ameryka ruszyła, by ratować ją przed komunistami, ale na koniec dnia okazało się, że to nie Azja jest dla niej głównym teatrem walki z ZSRR, ale Europa i Amerykanie nie rzucili wszystkich sił, by Koreę zjednoczyć. Szukali za to zgniłego porozumienia, by się z tej wojny wyplątać i podział Korei jest ciągle żywym dowodem tych przekonań.
Cała nadzieja w Putinie...
Oczywiście, wcale nie musi się tak stać i paradoksalnie pewną nadzieją jest… Putin. Ukraina jest jego i jego Rosji być albo nie być. Nie może sobie pozwolić na ustępstwa, więc i będzie w grze o pokój w Ukrainie będzie licytował wysoko. A że ma tendencję, by przelicytowywać, może się okazać, że dla Trumpa Ukraina okaże się testem przywództwa. Czy zgodzi się bowiem na wygórowane warunki Putina, która, widząc wyciągniętą do niego rękę Trumpa, mówi oficjalnie jedno: jedynym warunkiem pokoju jest całkowita kapitulacja Ukrainy. Trudno przypuszczać, że Trump chciałby mieć w swoim politycznym CV nie rolę niosącego pokój, ale frajera, który dał się ograć podrzędnemu satrapie z podrzędnego kraju. Być może ten jeden raz przerośnięte ego amerykańskiego prezydenta na coś się nam zda. Ciągle to mało jako gwarancje europejskiego bezpieczeństwa, ale lepsze naiwne nadzieje niż czarna rozpacz.