Harris wychodzi z debaty z tarczą
Pierwsza debata Harris – Trump ostatecznie zakończyła ponad dwumiesięczny okres stypy, w którym pogrążyli się Demokraci po fatalnym występie Joe Bidena w czerwcowej debacie prezydenckiej. Ostatecznie Biden musiał ustąpić miejsca Kamali Harris. Ta we wtorkowy wieczór skorzystała z okazji, by udowodnić, że jest godną przeciwniczką Trumpa. Jednak do zwycięstwa nad nim droga jeszcze daleka.
We współczesnych debatach wyborczych niewiele można zyskać, ale wiele można stracić, o czym boleśnie przekonał się wspomniany Biden. Harris wyszła ze starcia z Trumpem z tarczą, co już jest jej ogromnym sukcesem. Nawet jednak zdecydowane przekonanie Amerykanów, że to ona wygrała debatę z kandydatem Republikanów, nie sprawia, że jest na autostradzie do wyborczego zwycięstwa w listopadzie.
Podzielona Ameryka nie ogląda się na debaty
Wielu lubi wspominać słynne debaty Johna F. Kennedy’ego i Richarda Nixona z 1960 r. Zwłaszcza pierwszą z nich, która odwróciła losy tamtych wyborów. Choć Nixon przystępował do niej z wyraźną przewagą nad Kennedym, przegrał ją przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do JFK nie chciał użyć makijażu i pocił się w świetle reflektorów, sprawiając wrażenie nerwowego i niegodnego zaufania. Od tamtych czasów amerykańskie debaty nie miały już takiego wpływu na wyniki wyborów.
Przede wszystkim dlatego, że jeszcze w 1960 r. amerykańska scena polityczna nie była tak zróżnicowana i tak okopana na froncie jak dziś. Partie Republikańska i Demokratyczna były do siebie tak bardzo podobne, że amerykańscy politolodzy apelowali wręcz o to, by się przestali w tak wielu sprawach zgadzać i Amerykanie mieli w końcu realny wybór. Wtedy w 1960 r. Nixon i Kennedy w zasadzie mówili to samo, więc słaby występ na debacie tego pierwszego okazał się decydujący.
Od tamtych czasów amerykańska polityka posłuchała wezwań proroków: politycy sakramencko się pokłócili, a wyborcy zapisali się do partyjnych plemion. Polaryzacja sprawia, że kandydaci Demokratów i Republikanów w dużej mierze mogą liczyć na to, że co by nie zrobili, koniec końców i tak ich wyborcy na nich zagłosują. W przypadku Donalda Trumpa, który z Partii Republikańskiej uczynił swój kościół, jest to szczególnie prawdziwe. Nawet przegrana w debacie z Kamalą Harris niewiele dla niego zmienia.
Gospodarka i nielegalna migracja problemem Harris
Zwycięstwo Harris z kolei nie anuluje problemów, które mają Demokraci. Jak wskazują badania, dla Amerykanów najważniejszymi kwestiami w tych wyborach będą ekonomia i nielegalna migracja. A to pięty achillesowe Demokratów. Bidenowi nie udało się przekonać Amerykanów, że odrodzenie gospodarcze, któremu patronował, przełożyło się pozytywnie na ich życie. Mimo dobrych wskaźników ekonomicznych, Amerykanie byli przekonani, że żyją w czasach kryzysu. Teraz, gdy gospodarka zwalnia, Harris może mieć poważny problem.
Jeśli chodzi o nielegalną migrację, to choć administracja Bidena niewiele zmieniła w stosunku do ostrej polityki Trumpa, narastający kryzys i torpedowanie kolejnych pomysłów na jego rozwiązanie przez Republikanów sprawiają, że zbyt wielu wyborcom wydaje się, że Trump jest jedynym, który z tym sobie poradzi.
Wielkim zadaniem sztabu Harris będzie to, by zniwelować te problemy i przekierować zainteresowanie ludzi na kwestie niewygodne dla Trumpa. A to nie będzie takie łatwe. Może się więc okazać, że fala, która dziś niesie Harris, zamiast utopić Trumpa, wytraci impet i nie dotrze do brzegu.
Listen on Spreaker.