Pokój za wszelką cenę
Donald Trump w swoim styczniowym wystąpieniu inauguracyjnym podkreślał, że będzie prezydentem niosącym światu pokój a nie wojnę. I wygląda na to, że zamierza trzymać się swojej pokojowej agendy za wszelką cenę.
Środowa rozmowa Trumpa z Putinem, która oficjalnie rozpoczęła targi na temat przyszłości Ukrainy, nie napawa póki co optymizmem. Amerykański prezydent, który przez całą karierą biznesową i polityczną kreował się na twardego negocjatora, nie wygląda w swojej własnej relacji z dyskusji z rosyjskim satrapą na kogoś, kto przeczytał nawet własną książkę „Sztuka robienia interesów”.
Zdesperowany Trump?
W dalekich latach 80. wyłożył w niej zasady, którymi kieruje się w swojej karierze rekina biznesu. Czytamy tam między innymi, że „najgorsze, co możesz zrobić, to wydawać się zdesperowany, by ubić interes. To sprawia, że drugi koleś czuje krew, a potem jesteś martwy”. Otóż Putin już czuje krew. Nie wygląda bowiem na to, by Trump negocjował z nim z pozycji siły. Wprost przeciwnie – z samej relacji amerykańskiego prezydenta wynika, że nie stawia Putinowi żadnych warunków wstępnych i jedyne, czego pragnie, to po prostu szybko zamknąć sprawę wojny w Ukrainie, dając Kremlowi to, czego ten żąda. Trump chce możliwie szybko dotrzymać obietnicy bycia prezydentem pokoju i wyplątania USA z „europejskiej awantury”.
Ukraińcy robią za statystów w show Trumpa
W kampanii Trump obiecywał „pokój poprzez siłę”, ale bardziej pachnie tu słowami Neville’a Chamberlaina, który o dealu Hitlerem na temat rozbioru Czechosłowacji mówił jako o „pokoju dla naszych czasów”. To, że na rozpoczynającej się corocznej konferencji bezpieczeństwa w Monachium Amerykanie chcą dyktować Ukraińcom warunki pokoju, dodaje tylko złowieszczych rymów do tej haniebnej karty historii z 1938 r.
Warunkiem wstępnym trwałego pokoju, który mógłby się wyłonić z wojny w Ukrainie, jest to, by Ukraina była podmiotem negocjacji; że Zachód wzmocni jej pozycję w targach z Putinem i swoją wagą dociąży ewidentnie słabszy w tym równaniu Kijów. Trump jednak tego nie robi. Ukraińców traktuje jako statystów w jego „sztuce robienia interesów”, w której główne role odgrywa on i Putin.
Koncert mocarstw Trumpa i Putina
To niestety zapowiedź koncertu mocarstw – dogadywania się ponad głowami zainteresowanych i uznania, że są oni jedynie nawozem historii, którą tworzą silni ludzie tego świata – Trump i Putin. Oczywiście, nie wiemy, w jakim ostatecznie kierunku potoczą się negocjacje, ale już na starcie Putin dostaje to, czego pragnie – uznanie go za liczącego się partnera, a nie pariasa świata i przywódcy państwa, którego mocarstwowość jest już tylko przedmiotem imperialnej fantazji zdemenciałego tyrana z Moskwy. I znów Putin dostaje to od Trumpa w prezencie.
Znając sposób myślenia Putina, już czuje, że to on ma przewagę w negocjacjach i będzie w nich mierzył wysoko. To z jednej strony pewna szansa, bo wszyscy żyją trochę nadzieją, że Putin przelicytuje doprowadzając Trumpa do furii i zmiany swojego nastawienia, ale z drugiej początek negocjacji z Kremlem pozwala Putinowi mieć złudzenia, że jest w stanie osiągnąć więcej niż uznanie jego zdobyczy terytorialnych w Ukrainie. Bo jego plany sięgają daleko poza jej granice i dostaje od Trumpa zachętę, by się nie ograniczać. A to niczego dobrego nie wróży.