"Super Express": - Uwierzył pan w informację "Newsweeka" o podaniu się do dymisji ministra finansów Jacka Rostowskiego?
Tomasz Wróblewski: - Zdziwiła mnie ta informacja, gdyż minister Rostowski jest księgowym. Niezależnie od tego, jak często i głośno wypowiada się na rozmaite tematy, takie jak in vitro czy aborcja, jego rolą jest pilnowanie budżetu i jedynie wykonywanie polityki rządu premiera Tuska. I ta polityka od początku, od 2007 roku, sprowadza się do unikania poważniejszych konfliktów społecznych, nawet kosztem strat dla budżetu państwa. Wiele problemów ministra Rostowskiego nie wynika wcale z jego złego zarządzania, ale z polityki premiera dotyczącej systemu emerytalnego, świadczeń społecznych, niedokończonej prywatyzacji, wydatków... Powiedzenie, że pozbędziemy się ministra Rostowskiego, z punktu widzenia PO może miałoby sens gdzieś tam za rok, w okolicach maja. Przed kampanią. Dziś poświęcanie kogoś w ofierze sensu nie ma. Tym bardziej że to nie on odpowiada za większość błędów.
- Nie on, ale premier Tusk poświęcał już inne postaci, a teraz szuka chyba kozła ofiarnego błędów dwóch kadencji. Tym bardziej że Rostowski lubiany nie jest. Może być tarczą strzelniczą dla PO?
- Oczywiście nie jest osobą lubianą, bo pilnuje oszczędności. Pozbycie się go z rządu nie rozwiąże jednak żadnego problemu Polski ani rządu, ani Tuska, ani problemu jego filozofii rządzenia. Minister Rostowski wykonał w ciągu ostatniego pół roku wiele pozytywnych rzeczy z punktu widzenia budżetu, jak np. zarządzanie rezerwami celowymi rządu. Dzięki sensownemu lokowaniu udało się w ten sposób ściągnąć ok. 2 mld zł. Co więcej, jeszcze przez rok będzie mógł brać na siebie odium za wyższe podatki, większe oszczędności. Może być jednak przydatny jako większa ofiara przed wyborami. Za jakiś czas może być tak, że zagrożony będzie próg konstytucyjny zadłużenia. Minister Rostowski wyciągnął i przyciął, co się dało. Po prostu nie ma już gdzie dalej ciąć. I dochodzi sprawa tego, kto by się zgodził to po nim wziąć...
- Ekonomiści nie będą chętni, żeby wskoczyć do rządu?
- Oczywiście tu bym nie przesadzał, oni nie są aż tak nie łasi na władzę i sławę, by nie chcieć być ministrami choćby przez chwilę (śmiech). Choć woleliby to wziąć już po informacjach o złotym i zagrożeniu progu konstytucyjnego niż przed tą informacją.
- "Newsweek" twierdzi, że informacja o dymisji Rostowskiego była z dwóch źródeł. Wcześniej pojawiały się już takie informacje, że poda się do dymisji, albo sam chce odejść, albo będzie ofiarą rekonstrukcji rządu...
- Rzeczywiście takie informacje krążą i podejrzewam, że w Platformie lub rządzie były takie rozmowy i rozważania. Może ktoś właśnie stamtąd puszcza mediom takie informacje i sprawdza, jakie będą reakcje. Tyle że obecnie premierowi Tuskowi byłoby to zupełnie nie na rękę. Za chwilę być może stanowisko prezydent Warszawy straci Hanna Gronkiewicz-Waltz, wiceprzewodnicząca PO. I do tego wicepremier i minister finansów, który był obok premiera główną twarzą rządu i mówił o unikaniu kryzysu? Za dużo porażek. To byłoby przyznanie się do złej polityki w finansach publicznych. Przecież Donald Tusk nie może udawać, że nie wiedział, jaka jest sytuacja i minister Rostowski zaskoczył go np. zmianami w budżecie. Świetnie wiedział.
- Skoro informacje może wypuszczać PO albo rząd, to jednak go poświęcą?
- Ktoś tam siedzi i rozważa, jak wygrać te wybory. Kogo poświęcić, by trochę zyskać. Nie sądzę jednak, żeby minister Rostowski chciał odchodzić w atmosferze biorącego na siebie wszystkie winy. Jest człowiekiem spełnionym i dziś myśli o jakimś swoim miejscu w historii. Wciąż jednak myślą, co zrobić. Rozmawiałem z jednym z ministrów i on mówił, że na razie pomysłem PO na mobilizację swojego establishmentu jest straszenie PiS-em. Mówią wyborcom, że jak PiS przejmie władzę, to się zemści, rozliczy.