"Super Express": - O co chodzi w tej całej wojnie futbolowej?
Tomasz Wołek: - O to, że premier Tusk stoi na straży praworządności i porządku na stadionach. Tymczasem tzw. kibole mniej lub bardziej zorganizowani w różnego rodzaju instytucjonalne formy robią burdy na stadionach, często zajmują się przestępczością i terroryzują ludzi. "Litar" czy "Staruch" to wrogowie porządku publicznego i w gruncie rzeczy sportu jako takiego.
- Komu ten konflikt jest bardziej na rękę?
- On ma kilka płaszczyzn, w tym także tę polityczną. Kibole to ludzie, których PiS próbuje używać jako swego rodzaju bojówki stadionowo-ulicznej, swoistej armii. "Gazeta Polska" gloryfikuje tych chuliganów, nieraz bandytów. Posłanka Kempa czy senator Romaszewski ręczą za "Starucha". Hasła, które kibole głoszą, te idiotyzmy, jak porównywanie Polski do Białorusi czy komuny, to hasła polityczne, które nie mają nic wspólnego z realiami. Są im ewidentnie suflowane, podrzucane. Pominę obrażanie samego premiera, bo to już jest zwykłe chamstwo.
- Ale czy premier zamykając stadiony, nie zraża do siebie również tych normalnych kibiców?
- On nie zamyka stadionów definitywnie. To działanie profilaktyczne, które ma przywołać do rozsądku normalnych kibiców i uzmysłowić im, że są dwie różne społeczności. Prawdziwi kibice, którzy chcieliby z dziećmi i rodzinami przychodzić na stadiony, nie mogą być ofiarami aktów agresji słownej bądź fizycznej ze strony chuliganów. Poza tym niektóre kluby poszły na ustępstwa wobec kiboli, chcąc mieć święty spokój albo nawet uważając ich za sól ziemi kibicowskiej, za ostoję trybun. Trzeba potrząsnąć właścicielami tych klubów.
- Rzeczywiście istnieje podział na kiboli i kibiców? Na wielotysięcznych antyrządowych demonstracjach widać też normalnych, spokojnych obywateli.
- To owczy pęd. Czasem jednak trudno rozróżnić jednych od drugich. Nastolatek z szalikiem klubu idzie i coś tam krzyczy, jest na pograniczu. Nie wiemy, czy wyrośnie z niego normalny kibic, czy zwerbuje go gang stadionowy.
- Czy premier trochę nie kapituluje, idąc na negocjacje z tymi, którym przed chwilą wypowiedział wojnę?
- To oni jemu ją wypowiedzieli. On tylko reagował, bo musiał. To nie premier zaczepiał kiboli w trakcie podróży autobusem, ale był obiektem zaczepek i lżenia z ich strony. I co zrobił? Wyszedł i podjął z nimi rozmowę. Nie zamknął się w czterech ścianach gabinetu, żeby stamtąd wydawać polecenia. Stawił czoło wyzwaniu. To świadczy o jego odwadze i odpowiedzialności.
Tomasz Wołek
Publicysta, kibic piłki południowoamerykańskiej