Tomasz Walczak

i

Autor: super express

Tomasz Walczak: Związkowy wrzesień nic nie zmieni

2013-07-23 18:51

Związkowcy potwierdzili, że po wakacjach ruszą na stolicę. Koalicja Solidarności, OPZZ i FZZ 11 września zbierze się pod hasłem „Dość lekceważenia społeczeństwa”. Zamierza protestować cztery dni, ale jak mówił wczoraj Piotr Duda związkowcy gotowi są na długą walkę i jeśli trzeba będzie, protesty potrwają tygodnie, a nawet miesiące. Czy zmuszą rząd do przyjęcia ich postulatów? Bardzo wątpliwe.

Skąd bierze się ten mój pesymizm? Z kilku powodów. Po pierwsze, doświadczenia światowych ruchów oburzonych, do których odwołują się związkowcy, nie wróżą sukcesu. Mimo, że masowych protestów na ulicach hiszpańskich i greckich miast, entuzjazmu i uporu szczególnie młodych, najbardziej dotkniętych skutkami kryzysu, nie udało się przekuć w polityczne zmiany.

Druga sprawa to relatywna słabość polskich związków zawodowych, skupiających głównie pracowników spółek Skarbu Państwa. Choć bojowo nastawieni, są zbyt nieliczną grupą, by uciążliwością protestu zmusić rząd do ustępstw. Zresztą ostatnie wielkie zwycięstwo związkowców, to jeśli dobrze pamiętam, zachowanie przywilejów emerytalnych górników, dzięki któremu w 2005 r. starający się o urząd prezydenta Włodzimierz Cimoszewicz próbował sobie ich kupić. Kolejny problem to fakt, że na wsparcie szerokich mas społecznych związki zawodowe też chyba nie mają co liczyć. Aktywność społeczna Polaków jest symboliczna i wychodzenie na ulice w celu walki o swoje, nie leży w ich naturze.

Jest też wreszcie upór rządu. Ten chyba jest kluczowym elementem. Politycy PO wyraźnie idą na wojnę ze związkowcami, oskarżając ich o zadymiarstwo, brak woli porozumienia i stawianie niemożliwych do zrealizowania w czasach kryzysu postulatów. Pojawiły się już nawet pomysły, żeby ograniczyć prawa działaczy, co de facto będzie oznaczać znaczące osłabienie związków zawodowych. Rząd kreuje się na ostatnich rozsądnych, którzy chcą dać odpór związkowym populistom i ich uwikłaniu w politykę. Im ostrzejsze będą protesty, im dalej idące postulaty, tym bardziej premier i jego zausznicy będą mogli triumfalnie stwierdzić: „Ostrzegaliśmy was przed tą swołoczą”.

Triumfalnego marszu związkowców na Warszawę więc nie będzie. Jedyne, co mogą ugrać, to umocnić swoją pozycję ostatnich Mohikaninów, którzy próbują przeciwstawić się polityce ekonomicznej rządu. A to też cenne.