Choć przybywa w Polsce związków zawodowych to poziom uzwiązkowienia jest w naszym kraju dramatyczny. Do organizacji pracowniczych należy jedynie 12 proc. pracujących Polaków. Gdzie nam do krajów skandynawskich, gdzie poziom uzwiązkowienia oscyluje w granicach ok. 70 proc.
Wiele do zarzucenia mają sobie sami związkowcy, do których zaufanie spadło po burzliwych latach 90., kiedy to wielu z nich wbrew interesom pracowników firmowało drastyczne reformy gospodarcze. Krecią robotę zrobił im też klimat tamtych czasów, kiedy to zdecydowana większość tzw. liderów opinii odsądzała związkowców od czci i wiary i uważała za hamulcowych postępu, co zresztą niektórym z nich zostało do dziś.
Do tego dziedzictwa lat 90. swoją cegiełkę dołożył sektor prywatny, który rękami i nogami broni się przed zakładaniem związków zawodowych w swoich firmach. Jaskrawym przykładem jest tu sektor usług i działalność związkowa choćby w wielkich sieciach handlowych, które, chociaż pochodzą z krajów, gdzie muszą liczyć się ze zdaniem pracowników, uważają, że w Polsce mogą sobie pozwolić na ignorowanie organizacji pracowniczych lub wręcz walczyć z ich zakładaniem. To jak można z buta traktować zrzeszających się pracowników pokazał pewien amerykański koncern działający na Pomorzu. Tam grupa pracowników postanowiła w swoim zakładzie założyć Solidarność, ale zanim dotarła z pismem do dyrekcji, została zwolniona.
Dodatkowo na poziom uzwiązkowienia wpływa fakt, że coraz więcej pracowników jest w Polsce zatrudnianych na umowach śmieciowych, które poprzez wadliwe prawo uniemożliwiają działalność związkową. To akurat naprawił właśnie Trybunał Konstytucyjny. Wydał orzeczenie, w którym sędziowie stwierdzili niezgodność z konstytucją ustawy o związkach zawodowych. To niezwykle ważna decyzja dla walki z patologiami naszego rynku pracy. Problem polega jednak na tym, że rządowi wcale nie spieszy się, żeby orzeczenie TK wcielić w życie. Jak donoszą media, przedstawiciele rządu chcą najpierw uchwalić ustawę o dialogu społecznym, a dopiero potem zmieniać ustawę o związkach zawodowych. Rządząca koalicja przedłuży więc wykluczenie sporej części polskich pracowników.
Problem polega jednak na tym, że samo to, iż ludzie na umowach śmieciowych będą mogli zapisywać się do związków zawodowych, nie rozwiąże wszystkich problemów. Nadal pozostaje kwestia ochrony pracowników przed zemstą pracodawców, którzy nie życzą sobie związkowców w swojej firmie. Szczególnie pracowników na śmieciówkach łatwo jest zwolnić z dnia na dzień, więc nie należy się spodziewać, że masowo zapiszą się do organizacji pracowniczych. Strach przed utratą pracy będzie większy niż chęć walki o swoje prawa.
Istnieje więc paląca potrzeba, by rządzący (ci czy inni) wprowadzili odpowiednie przepisy, które chroniłyby związkowców przed arbitralnym zwolnieniem. Bez przymusu nie da się bowiem zmienić mentalności pracodawców, który swoich wrogów widzą właśnie w związkach zawodowych. Dotyczy to zwłaszcza zagranicznych inwestorów, którzy na dzikim rynku pracy w Polsce rekompensują sobie fakt, że w rodzimych krajach organizacje pracownicze muszą traktować jak partnera. Skoro u siebie mają do związkowców i praw pracowniczych szacunek, nie widzę powodu, dla których mielibyśmy tolerować ich pogardę wobec polskich pracowników.