Taki polski rząd, nic nie ucząc się na przykładzie krajów południa Europy, którym narzucono neoliberalne i wciąż nieskuteczne metody rozwiązania kryzysu, na mniejszą skalę, ale idzie tą samą straceńczą drogą. Powszechna deregulacja rynku pracy zakładająca drastyczne ograniczanie praw pracowniczych wydaje się jedynym rozwiązaniem, jakie przychodzi do głowy naszym rządzącym.
Ma dać oddech pracodawcom i zachować miejsca pracy, a nawet tworzyć nowe. To nic, że pracodawcy nie inwestują dodatkowych pieniędzy w rozwój, bo wolą oszczędzać na czarną godzinę. Nic, że źle opłacani i niepewni jutra pracownicy to pewny spadek konsumpcji i duszenie się naszej gospodarki. Z braku lepszych pomysłów i chęci wykazania się inicjatywą trzeba brnąć w to dalej. Ostatnio w przypływie geniuszu rząd promuje uelastycznienie przepisów dotyczących rozliczenia czasu pracy. Rozwiązanie na wskroś uderzające w pracowników, korzystne dla pracodawców i podobno (bo każde dotychczasowe rozwiązanie antykryzysowe w tym duchu to czary, a nie polityka) zwiększające konkurencyjność naszej gospodarki.
- Nie dziwi więc, że związkowcy mocno pomysł oprotestowali i wobec uporu rządu zrezygnowali z udziału w komisji trójstronnej, która już dawno przestała być miejscem, gdzie wypracowuje się kompromis na rynku pracy. To od jakiegoś czasu starcie koalicji rząd-pracodawcy kontra przedstawiciele pracowników, z którego zwycięsko zawsze wychodzi koalicja.
Łobuzami są jednak tylko związkowcy. Bo walczą o swoje, czyli w gruncie rzeczy nasze, gdyż rozwiązania, które kontestują, dotyczą zdecydowanej większości z nas. Aby te zapędy spacyfikować, trzeba najpierw rozprawić się ze związkowymi bandytami (sic!). Senator Jan Filip Libicki już prosi premiera, żeby dać mu przepchnąć przez parlament jego, jak to sam z dumą nazywa, antyzwiązkową ustawę. Tak, by ograniczyć przywileje związkowców i rozbroić to całe towarzystwo. Wszystko w imię walki z kryzysem, a więc nie chodzi o dobicie i tak już słabnących związków zawodowych, ale o uszlachetniające oczyszczenie pola dla uzdrawiającej deregulacji rynku pracy.
Czyli Donald Tusk i jego zausznicy proponują nam jedynie krew, pot i łzy. To samo obiecywał Winston Churchill Brytyjczykom, kiedy bili się z hitlerowskimi Niemcami. On jednak miał papiery na to, by wyjść z walki zwycięsko. Wspólne pomysły premiera i jego otoczenia to walka wręcz z pancerną armią kryzysu. To prosta droga do spektakularnej klęski - ekonomicznej, społecznej i politycznej. Ale zanim to się stanie, parafrazując bohatera "Jądra ciemności" Conrada, zderegulujmy całe to bydło!