W takim NBP to się np. w ogóle nie szczypią. Na przykład współpracowniczka prezesa Glapińskiego zgarnia krocie. Według wyliczeń mediów – NBP traktuje jej zarobki jak największą tajemnicę państwową – rocznie może zarabiać nawet 930 tys. zł. Otrzymujący w granicach średniej krajowej Polak na takie pieniądze musi pracować 20 lat. Oczywiście, można by powołać się znów na Beatę Szydło i powiedzieć, że te pieniądze jej się po prostu należą, ale doprawdy trudno zrozumieć, jak ktoś na tak niskim stanowisku może zarabiać więcej niż najważniejsze osoby w państwie. A przecież takich osób rozmnożyło się wokół tej władzy sporo.
PiS umywa ręce. Większość polityków rządzącej partii, do których dzwoniliśmy po komentarz, po prostu go odmawia, odsyłając do Adama Glapińskiego. To jednak nie jest kwestia wyłącznie prywatnego folwarku szefa NBP, ale też samego PiS. Glapiński to człowiek z samego jądra tej partii, który wiernie stoi przy Jarosławie Kaczyńskim od ponad 20 lat. Sam nie powołał się na to stanowisko, więc wszystkie jego grzechy i grzeszki idą na karb PiS.
A Adam Glapiński i jego ludzie to doskonały przykład tego, jak sanacyjne – słuszne skądinąd – instynkty PiS zamieniły się w zwykłą pochwałę chciwości. Zamiast naprawy państwa mamy jego rabunek. Funkcje, które sprawują różnej maści politycy rządzącej partii, traktowane są przez nich jako fundusz emerytalny – co się nachapią dziś, tego nikt im już więcej nie odbierze, nawet jeśli przyjdzie już nowa władza. Umiaru nikt tu nie uznaje za cnotę, bo te pieniądze się im po prostu należą. Bardzo ryzykowna politycznie ta bezczelność, ale chyba tylko prezes, premier i kilku ich najbliższych współpracowników są tu dla władzy i jej utrzymania. Reszta przyszła zarobić.