Jeszcze niedawno wydawało się, że partia byłego prezydenta Słupska jest skazana na wejście do Sejmu. Po nieudanych wyborach i ledwie 6 proc. głosów tej pewności już nie ma nawet w samej Wiośnie o czym świadczy hamletyzowanie Biedronia czy brać mandat europosła czy zgodnie z zapowiedziami rzucić nim i zawalczyć o miejsce w polskim parlamencie. Złośliwości pod jego adresem, których z tego powodu wielu kiboli PO Biedroniowi nie szczędzi, to jednak tylko przypis. Ważniejszym problemem do Wiosny jest to, jak zyskać drugie życie.
Dotychczasowy model funkcjonowania partii wyraźnie się nie sprawdził. Spin doktorom Wiosny wydawało się bowiem, że wystarczy podtrzymać entuzjazm, który towarzyszył w lutym ukonstytuowaniu się tej formacji. Że wystarczy puścić w kraj Biedronia, a jego urok osobisty nie tylko wszystko załatwi, ale pozwoli uniknąć jasnych deklaracji programowych, które dla Wiosny mogły okazać się kłopotliwe. Działacze i wyborcy Wiosny to bowiem miszmasz liberałów starej daty i szacownych socjaldemokratów, którzy wspólny zbiór wartości znajdują tylko w kwestiach światopoglądowych. To pułapka, która pogrążyła kiedyś Palikota. I może okazać się zabójcza dla Biedronia.
Lider Wiosny będzie musiał w końcu tę kwadraturę koła rozwiązać.
Na samych kwestiach światopoglądowych daleko zajechać się nie da. Na ekonomiczny liberalizm ścigać się nie warto, bo jest już w Platformie z przybudówkami. Nadal jednak pozostaje kurczące się, ale niezagospodarowane miejsce na lewej stronie. Tym bardziej, że w Wiośnie nie brakuje ideowych lewicowców, którymi można wiarygodną lewicę budować. Paulina Piechna-Więckiewicz, Michał Syska, Maciej Gdula, Adam Traczyk czy Dariusz Stenderski – to grono socjaldemokratów, którzy do tej pory byli w Wiośnie raczej marginalizowani. Można dać im więcej głosu. Samo „żeby było fajnie, a wszyscy się kochali” Biedronia nie wystarczy, by budować podmiotową partię. I by lider, za Gałczyńskim, mógł zakrzyknąć „Wróci Wiosna, baronowo”.