I tak rząd wprowadził roczne urlopy macierzyńskie, a prezydent zaproponował ostatnio reformę ulg podatkowych na dzieci. Wszyscy są zadowoleni z siebie, ale jeśli zapytaliby 25-, 30-latków, czemu nie mają dzieci, usłyszeliby, że problem zaczyna się na poziomie elementarnego zabezpieczenia bytu rodziny. Że sytuacja mieszkaniowa jest dramatyczna, a bez tego elementu życiowa stabilizacja nie działa i młodzi skazani są na żywot nomadów w wynajętych lokalach lub w pokoju u rodziców. Że problemem jest rynek pracy, na którym 2/3 młodych pracuje na umowy śmieciowe generujące wszystkie możliwe nieszczęścia dla młodych pracowników - od braku stałości zatrudnienia po niemożność skorzystania z rzeczonych urlopów rodzicielskich. W poważaniu mają więc i urlopy, i ulgi, bo te nie sprzyjają podjęciu decyzji o posiadaniu dzieci.
Problemem jest więc brak spójności polityki rodzinnej i jej nieadekwatność. Więcej w tym improwizacji niż przemyślanego działania. A wszystko to podszyte jest skąpstwem polityków. Marzą im się takie zachęty, które nie kosztują nic lub są tanie dla budżetu. Muszą w końcu zrozumieć, że skuteczna polityka rodzinna to wydatki. Polska w relacji do PKB przeznacza na wsparcie dla rodziny najmniej pieniędzy w całej Unii. To w połączeniu ze wspomnianymi nietrafionymi pomysłami sprawia, że trudno się dziwić, iż z roku na rok Polaków jest coraz mniej.