Wczorajsze referendum warszawskie – jedna z najważniejszych bitew tej kampanii – to był popis oddawania przez PO pola przeciwnikowi. W sztabie generalnym zabrakło pomysłów, jak przejąć inicjatywę i jedyne, na co udało się zdobyć głównodowodzącemu i jego oficerom, to działania zaczepne i odpieranie ataków – wzywanie do bojkotu referendum, nadawanie mu politycznego, a nie lokalnego charakteru oraz przekonywanie, że pani prezydent jest najlepsza, tylko ma problem z komunikacją ze społeczeństwem. Zakrojona na szeroką skalę ofensywa okazała się ponad siły, ale tym razem zachowawczość wystarczyła.
Patrz też: Tusk zdecydował: Nosek odwołany, Pytel powołany
Jeśli w jednej bitwie na liczenie na cud można sobie pozwolić, to już w przekroju całej wojny takie wycofywanie się jest taktyką samobójczą. Nikt jeszcze nie wygrał, jedynie się broniąc i nawet Donald Tusk, człowiek, jak zapewniają jego adiutanci, dotknięty przez Pana Boga geniuszem, nie zawróci kijem Wisły. A od dłuższego czasu premier broni się w narożniku, zbiera kolejne ciosy i coraz niżej trzyma gardę. Czy weźmie się za budżet, OFE czy gospodarkę, zewsząd nadciągają wrogowie, a nawet Brutusi, którzy czają się, by wbić mu nóż w plecy. Coraz częściej można się zastanawiać, ile jeszcze będzie w stanie znieść taką sytuację? Czy uda mu się wreszcie zamknąć sprawy wewnątrzpartyjne i rzucić całe siły na walkę o kolejne zwycięstwa wyborcze?
Może się okazać, że na skuteczny kontratak będzie już za późno, a straty, które Donald Tusk poniósł do tej pory, okażą się nie do odrobienia. I nawet jedno zwycięstwo, odniesione jednak tak desperackimi środkami, nie pomoże. No, chyba że w zanadrzu trzyma jakąś Wunderwaffe. Choć jak uczy historia, i ona nie gwarantuje przechylenia szali zwycięstwa na własną stronę.