Przez ostatnie dziesięć lat turecki premier przyzwyczaił się, że stojąca za nim murem większość parlamentarna gwarantuje mu przepchnięcie każdej ustawy, nawet wbrew wyraźnemu niezadowoleniu społecznemu. Jak często jednak bywa, tak bezceremonialne ignorowanie głosu obywateli i filozofia "Ja tu rządzę, ja mam rację", musi w końcu wyjść każdemu politykowi bokiem. Niedawno dało się w Turcji zauważyć pierwsze symptomy niezadowolenia. Przeforsowanie, mimo wyraźnych protestów, znacznego ograniczenia reklamy, sprzedaży i spożycia alkoholu, rozwścieczyło wielu. Wystarczyła tylko iskra, żeby doszło do erupcji buntu.
Przy całym lokalnym kolorycie nie sposób nie zauważyć pewnych podobieństw do sytuacji w Polsce. Premier Tusk, człowiek, który niegdyś uwierzył, że chwycił Pana Boga za nogi, przez większą część swoich rządów miał w poważaniu zdanie opinii publicznej. Zawsze wiedział lepiej, zawsze widział więcej. Nawet kiedy błądził, szedł w zaparte z tą samą butą. Tak było w przypadku ACTA, tak było w przypadku podniesienia wieku emerytalnego, matek I kwartału, sześciolatków w szkołach. Co prawda czasami umiał ustąpić, ale niczego go te rejterady nie nauczyły. Poczucie wielu Polaków, że władza nie liczy się ze społeczeństwem, coraz bardziej daje się odczuć. Kiedy więc premier się zastanawia, czemu PO się chwieje, niech nie szuka przyczyn tego stanu rzeczy w wewnętrznych konfliktach w partii. Przyczyna jest w nim samym. Może więc warto uczyć się na błędach innych, np. Erdoana. Nawet nie po to, żeby uniknąć zamieszek (bo w Polsce czara goryczy daleka jest jeszcze od przelania), ale po prostu, żeby nie odejść w niesławie. Bo pięknie umierać politycznie to też sztuka.