A czasami mam wrażenie, że ten darwinizm to jednak fundament naszego państwa, a historie takie jak ta, którą opisujemy dziś na stronie 6, tylko mnie w tym utwierdzają. Jak bowiem nazwać to, że pani Monika, samotna matka z czwórką dzieci, może niedługo trafić na bruk za to, że rzuciła pracę, by opiekować się najmłodszym, chorym na hemofilię synem i dziś nie ma możliwości spłacenia zaciągniętego w czasach, kiedy życie jej się układało, kredytu? Jak nazwać to, że państwo zostawiło ją i jej rodzinę zupełnie samą z tym problemem? W odpowiedzi na te pytania cisną się na usta najszpetniejsze określenia.
Bo niby u zarania III RP nasze państwo przyjęło model opieki społecznej kierowanej jedynie do najbiedniejszych i najsłabszych swoich obywateli, którzy bez pomocy tegoż państwa nie potrafią wyjść z trudnych życiowych sytuacji. Historia pani Moniki pokazuje, że nawet z tak ograniczonej roli nie potrafi się ono wywiązać. Więcej, w takich sprawach wręcz abdykuje i pozostawia sprawy własnemu biegowi. Zamiast aktywnie walczyć z biedą, co obiecują kolejne rządy i wszyscy politycy, tę biedę tylko pogłębia, wpychając w nią kolejne rzesze ludzi. Biedę, z której jeśli już raz się w nią wpadnie, naprawdę trudno się wygrzebać.
Oczywiście najłatwiej, tak jak robi to nasze państwo, od wszystkiego umyć ręce i powiedzieć: "Człowieku, radź sobie sam", bo państwo nie jest od tego, żeby pieniądze z czyichś podatków topić w roszczeniowych postawach słabeuszy. Bo przecież Polska to nie jest kraj dla słabych ludzi, którzy są albo zbyt leniwi, albo zbyt głupi, żeby wziąć się z życiem za bary. Tylko czy naprawdę w takim kraju chcemy żyć? Może po 24 latach tego typu wynaturzeń przeszedł w końcu czas na zmiany?