Premier, ogłaszając powstanie tej komisji, oprócz księży wskazał „wszystkie środowiska artystyczne czy nauczycielskie”. Problem z tak postawioną sprawą polega na tym, że tylko Kościół miał w Polsce taką siłę, by swoją pozycję, wpływy i zasoby wykorzystać do tuszowania przypadków pedofilii we własnych szeregach. Żaden zdegenerowany artysta czy nauczyciel nie może liczyć, że cała machina jakiejś instytucji będzie chronić przed ujawnieniem ich skłonności pedofilskich.
W powołaniu specjalnego organu do badania przypadków pedofilii chodzi tyleż o wskazanie sprawców, co ujawnienie mechanizmów ich ochrony. Żaden cech, gildia czy związek zawodowy nie stworzył – bo nie mógł – programu ochrony pedofili. W Kościele taki system z powodzeniem funkcjonował i, jak się okazuje, swoich rzeczników miał wysoko w hierarchii kościelnej. A państwo nie potrafiło nic z tym zrobić. Władze kościelne bezczelnie przenosiły sprawców przestępstw seksualnych wobec dzieci z parafii do parafii, umieszczały ich w zakonach lub dyskretnie odsyłały na emeryturę, by nie kłuli w oczy. Czasem ignorowały kompletnie sądowe zakazy pracy z dziećmi. To patologia, która musi zostać wyjaśniona, a winni jej – ukarani. Komisja do spraw wszelkich tego nie zrobi.
W Irlandii państwowa komisja, która zajmowała się tylko przypadkami nadużyć wobec dzieci w Kościele, pracowała przez dziewięć lat, zanim światło dzienne ujrzał słynny raport, pokazujący skalę degeneracji tamtejszego duchowieństwa. Pomysł, by w Polsce badać wszelkie przypadki pedofilii, to przepis na paraliż takiej komisji. Tym bardziej że wobec świeckich sprawców pedofilii, za którymi nie stoi przecież żadna potężna instytucja, wystarczą sprawne organy ścigania. Żadna komisja nie jest potrzebna. No chyba, że PiS chodzi o rozmydlenie skandalu pedofilskiego w Kościele. Wtedy ich pomysł na komisję ma sens. Ale oczekiwania społeczne są przecież inne.