Kiedy już myślałem, że nauczyliśmy się w Polsce rozróżniać Rosję i Kreml, zwykłych Rosjan i ich autorytarne władze, nagle okazało się, że byłem w poważnym błędzie. Kiedy naiwnie żywiłem przekonanie, że niewinnie nucę sobie „Katiuszę”, „Kalinkę” czy „Pust' wsiega budet sołnce”, Jan Pospieszalski przypomniał mi, że w ten sposób de facto tworzę prorosyjską piątą kolumnę. Tak jak piątą kolumnę tworzą ci, którzy tłumnie chadzają na coroczne koncerty Chóru Aleksandrowa w Polsce, a niedługo wybiorą się na Festiwal Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze. W tamtejszym amfiteatrze wysłuchają występów tak upolitycznionych młodych gwiazd jak Wiktorija Daineko czy MakSim. Gwiazd, które jako żywo promują antypolskie postawy, śpiewając rzewne piosenki o miłości i samotności.
Ale nie tylko muzyką, twierdzi Pospieszalski, Rosja buduje w Polsce wpływy. Swój soft power wykorzystuje także na festiwalu kina rosyjskiego. I co z tego, że pokazywane tam są arcydzieła światowego kina, często antytotalitarne jak dzieła Aleksandra Sokurowa czy Aleksieja Germana. Co prawda taki Andriej Tarkowski i jego uduchowione kino artystyczne były w Związku Radzieckim na cenzurowanym, ale przecież to na wskroś ruskie, a więc obrzydliwe.
Idąc dalej tym tropem, powinniśmy wznieść stosy z książek Dostojewskiego, Tołstoja, Czechowa, Gogola, Bułchakowa, Sołżenicyna, Grossmana czy Jerofiejewa. Przecież to najlepszy towar eksportowy rosyjskiej kultury, który, o zgrozo!, obecny jest nawet na listach lektur szkolnych w Polsce. Panie Janku, jak działać, to z rozmachem!