Już chyba tylko Paweł Kukiz – jednomandatowy fundamentalista – wierzy, że JOW-y to cudowne lekarstwo, które rozbije monopole największych partii. Liczne analizy politologów i praktyka wyborcza mówi jednak co innego: JOW-y jak żaden inny system wyborczy betonuje scenę polityczną, promując największe ugrupowania i wzmacnia ich dominację.
Biorąc pod uwagę aktualne poparcie dla partii, śmiało można założyć, że PiS bez problemu uzyska w Senacie większość. Pozostałym formacjom przyjdzie się bić o to, co pisowcy im zostawią. Schetyna wie doskonale, że dzięki JOW-om większość, a nawet wszystkie senackie ochłapy padną łupem jego i jego ludzi. Oczywiście, dogadanie się z pozostałymi ugrupowaniami mogłoby zwiększyć zyski opozycji, ale czy liderowi PO w ogóle na tym zależy?
Wydaje się, że nie. Jego główną troską jest teraz zapewnienie możliwie największej liczby mandatów parlamentarnych dla swoich ludzi. Już wybory do PE pokazały spore niezadowolenie polityków PO, którzy nie mogli odżałować, że z ograniczonej puli miejsc w Brukseli część trzeba było dodatkowo oddać politykom SLD jako członkom Koalicji Europejskiej. W kontekście spodziewanej porażki wyborczej na jesieni Schetyna powinien martwić się o swoją reelekcję jako lidera Platformy. Musi więc zadbać o zajęcie dla coraz bardziej niepewnych swojej politycznej przyszłości działaczy. Odstąpienie części możliwych miejsc w Senacie partiom, które obecnie mają tylko iluzoryczne szanse na wprowadzenie własnych senatorów, spotkałoby się z dużym niezadowoleniem w szeregach PO. A na to Schetyna pozwolić sobie nie może.
Mając więc do wyboru podszczypanie PiS z jednej i walkę o swój partykularny interes z drugiej strony, Schetyna wybierze to drugie.