Otto von Bismarck powiadał, że nikt nie powinien oglądać tego, jak robi się kiełbasę i politykę. Ujawnione taśmy, na których w zamian za poparcie Jacka Protasiewicza jeden z delegatów miał dostać propozycję intratnej pracy w państwowej spółce, mieszczą się w słowach niemieckiego kanclerza. Oczywiście, taka propozycja nie dziwi. Od czasów taśm Renaty Beger wiemy, jak wygląda budowanie sojuszy w polityce, więc przecieki z Dolnego Śląska nie powinny nas bulwersować. Autor przecieków (tropy - zgodnie z zasadą „kto na tym zyskał” - prowadzą do otoczenia Schetyny) wiedział jednak, że nic tak ludzi nie wkurza, jak kupczenie państwowymi stanowiskami i płynącymi z nich apanażami.
Po co Grzegorzowi Schetynie ten skandal? Albo chciał pokazać premierowi, że plotki o jego śmierci są przesadzone, dalej jest w grze i jeszcze Tuska zrzuci z tronu, albo było to ostrzeżenie wobec szefa rządu, żeby na konwencji krajowej PO nie przyszło mu do głowy pozbawienie go wpływu na partię. Być może taśmy są jego listem żelaznym, który ma go ochronić przed ostatecznym wycięciem z grona decydentów Platformy.
Taśmy z Dolnego Śląska są też dobrą lekcją poglądową na to, jak Protasiewiczowi udało się wygrać z wydawałoby się niezniszczalnym w tym regionie Schetyną. Jako człowiek premiera w zbieraniu poparcia dla swojej kandydatury mógł po prostu zaoferować więcej niż Schetyna. Kiedy bowiem do dyspozycji ma się całą gamę stanowisk do obsadzenia, łatwiej buduje się niezachwianą pozycję lidera. I Tusk to zapewne bezlitośnie przeciwko Schetynie wykorzystał.