Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak: Rządy taniego materiału ludzkiego

2016-09-09 4:00

Kiedy ostatnio pisałem o rzeczniku MON Bartłomieju Misiewiczu i jego zawrotnej karierze, wyraziłem przekonanie, że ten ambitny młody człowiek nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. I okazało się, że rzeczywiście - przez życie zawodowe idzie jak burza. Ledwie dowiedzieliśmy się, że trafił do rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej, a już gruchnęła wieść, że zasiada także w radzie nadzorczej Energi Ostrołęka. Z tej ostatniej funkcji co prawda łaskawie wczoraj zrezygnował, ale brzydki zapach kumoterstwa pozostał. Trafił bowiem do tych spółek nie ze względu na swoje kompetencje (nie ma nawet licencjatu), ale ze względu na protekcję swojego pryncypała, Antoniego Macierewicza.

Co do zasady nie jestem ortodoksyjnym przeciwnikiem politycznego obsadzania stanowisk w instytucjach państwowych. Nie wierzę w rządy technokratów, których profesjonalizm ma rzekomo zapewnić sprawne działanie państwa. Po to wybieramy polityków, żeby ci ponosili pełną odpowiedzialność za rządzenie, a nie zasłaniali się brakiem wpływu na tego czy innego jegomościa. Ostatnie perypetie z dziką reprywatyzacją w Warszawie pokazują, że kluczowe stanowiska muszą obsadzać zaufani ludzie. Hanna Gronkiewicz-Waltz broniła się, że Jakuba Rudnickiego, którego działalność w Ratuszu budzi tyle kontrowersji, zatrudniał jeszcze Lech Kaczyński. Żadna to obrona. Trzeba było go zwolnić i wsadzić na jego miejsce swojego zausznika.

Ale są granice, które w przypadku monsieur Misiewicza zostały przekroczone. Dają mu medale, robią z niego ministra, wsadzają do spółek Skarbu Państwa. Wykracza to daleko poza konieczne upolitycznienie i jest ordynarnym kolesiostwem, z którym PiS miał tak dzielnie walczyć. "Korupcja, nepotyzm i kolesiostwo rozlały się dzisiaj po Polsce w rozmiarach wcześniej nieznanych" - bulwersował się swego czasu Jarosław Kaczyński. Było to jednak jeszcze wtedy, gdy rządziła Platforma. Dziś PiS twórczo tę patologię rozwija, wciskając gdzie się da zwykłe miernoty, których jedyną zasługą jest to, że przez lata jak wierne psy nosiły teczki za swoimi politycznymi patronami. Przyznają państwo, że to marne kwalifikacje do pełnienia odpowiedzialnych funkcji.

PiS jednak adoruje lichotę swoich ludzi, tłumacząc to wszystko dawaniem szansy tym, którzy przez całą III RP jej nie mieli. Zapomina jednak, że państwo to nie jest doświadczalne poletko, na którym można sobie nonszalancko eksperymentować z tanim materiałem ludzkim, licząc, że w boju będzie się on hartował i uszlachetniał. W PiS zapominają też, że podobna buta i rozbestwienie już topiły rządzące partie. Ale najwidoczniej janczarzy Kaczyńskiego zapragnęli popełnić najbardziej widowiskowe polityczne harakiri w najnowszych dziejach. No więc, na zdrowie!

Zobacz: Jan Grabiec: Chodzi wyłącznie o polityczne igrzyska