Tomasz Walczak

i

Autor: super express

Tomasz Walczak: Putin usłucha głosu rozsądku?

2014-03-30 13:34

Kilka dobrych powodów, dla których Putinowi nie opłaca się najeżdżać kolejnych regionów Ukrainy i jeden, dla którego może to zrobić.

Amerykański wywiad uznał, że prawdopodobieństwo rosyjskiej inwazji na wschodnią Ukrainę jest coraz większe. Moskwa zebrała u granic 100 tys. żołnierzy (według innych wersji nieco mniej) i prowadzi zakrojone na szeroką skalę ćwiczenia, a jak uczy doświadczenie wojny w Czeczeni czy Gruzji, może być to początek operacji przeciwko Ukrainie. Na ile to realna perspektywa?

Z punktu widzenia racjonalności bardzo mała. Taka operacja nie byłaby jak na Krymie udawaniem, że nas nie ma i po prostu przerażeni ludzie biorą sprawy w swoje ręce. We wschodniej Ukrainie Rosjanie nie mają swoich baz, które mogłyby być lokalnymi centrami sabotażu. Jedyną możliwością jest szeroko zakrojona operacja wojskowa, o tyle zresztą trudna, że te 100 tys. żołnierzy miałoby okupować ogromny obszar, obejmujący nawet osiem obwodów wschodniej i południowej Ukrainy (na którą Putin też ostrzy sobie zęby), w których mieszka 18 mln ludzi. Kreml musiałby się przede wszystkim liczyć się z oporem ludności, bo jak pokazały próby inspirowania protestów na Wschodzie, chętnych do wsparcia prorosyjskiego kursu nie ma aż tak wielu i trzeba było się wspomagać zaciągiem z Rosji. Nie można więc oprzeć się jak w przypadku Krymu na miejscowych siłach.

Trudno by też było uzasadnić przyłączenie tego obszaru składem etnicznym. Największy odsetek Rosjan mieszka w obwodach ługańskim i donieckim (ok. 40 proc. wobec ok. 60 proc. Ukraińców). W pozostałych regionach, którymi mógłby być zainteresowany Putin, przewaga etniczna Ukraińców jest przygniatająca.

Jest też w końcu element ekonomiczny. Chwiejąca się w posadach rosyjska gospodarka już wzięła na swoje barki bardzo kosztowne utrzymanie prawie dwóch milionów mieszkańców Krymu. Zajmując wschód i południe Ukrainy, trzeba by zapewnić byt ponad 18 mln ludzi. Nawet jeśli Putin zainteresuje się tylko obwodami ługańskim i donieckim, musiałby robić za sponsora dla 6,5 mln nowych obywateli Rosji. Koszty dla dziurawego rosyjskiego budżetu byłyby gigantyczne. Poza tym już samo przyłączenie Krymu kosztowało Rosję od początku roku 70 mld dol., które uciekły za granicę. To 10 proc. więcej niż przez cały zeszły rok. Już dziś Rosji grozi recesja, która byłaby zabójcza, jeśli Putin zdecydowałby się na kolejną awanturę na Ukrainie.

Jest więc przynajmniej kilka przekonujących argumentów, żeby powstrzymać się od militarnych zakusów i rozsądny polityk wziąłby to wszystko pod uwagę. Ale czy Putin działa jeszcze racjonalnie zwłaszcza, gdy 88 proc. Rosjan poparło aneksję Krymu, a 67 proc. przyłączenie innych regionów Ukrainy?