Z 115 do 78 dolarów – taki spadek od czerwca tego roku zanotowała ropa Urals, czyli eksportowa marka Rosji. Dla kraju, którego budżet w dużej mierze zależy od eksportu tego surowca to dramat, wziąwszy pod uwagę, że rosyjski budżet bilansuje się na poziomie 105 dol. za baryłkę. Już w sierpniu, kiedy Urals koształ 98 dol., Julia Ceplajewa z Ośrodka Badań Makroekonomicznych banku Sbierbank przewidywała, że jeśli cena za rosyjską ropę będzie utrzymywać przez kilka tygodni na poziomie 80 dol., kasa państwa odczuje to natychmiast. Czarny sen Władimira Putina właśnie się spełnia. Nic dziwnego, że na spotkanie krajów OPEC do Wiednia rosyjski prezydent wysłał swojego najbliższego współpracownika Igora Sieczyna, by negocjował z odpowiadającym za 40 proc. światowej produkcji ropy kartelem zmniejszenie wydobycia, co miałoby się przełożyć na wzrost cen na rynkach.
Pokazuje to desperację Władimira Putina, któremu coraz trudniej ukryć, że spadające ceny ropy nie robią na nim najmniejszego wrażenia. W rosyjskich mediach już słychać głosy, że Rosja stała się ofiarą amerykańskiego spisku, nakręconego przez administrację Obamy, by rzucić Moskwę na kolana. Jedyne, co można uznać za celowe działanie Waszyngtonu w sprawie rosyjskiej ropy to działania na rzecz wycofania się amerykańskich koncernów z eksploatacji rosyjskich źródeł ropy i gazu, na którą Moskwa nie ma technologii. To jednak działania długofalowe. Dziś ceny ropy kształtują inne czynniki i to one rzuciły Rosję na kolana.
Główne znaczenie ma tu boom łupkowy w Stanach Zjednoczonych. Niekonwencjonalne złoża, które od 2008 r. eksploatują Amerykanie sprawiły, że USA wkrótce będą największym producentem ropy naftowej. To sprawia, że drastycznie spada amerykański import surowca z krajów OPEC i na światowych rynkach więcej jest surowca. W ostatnim czasie po okresie rewolucji i niestabilności politycznej na rynek wróciła Libia, która zalewa świat swoją ropą. Zwiększona podaż przy malejącym popycie w Europie i Chinach sprawia, że ceny tak szybko spadają. Na niekorzyść Putina przemawia też opisywany przez ekspertów konflikt Arabii Saudyjskiej i Kuwejtu o rynki azjatyckie, który dodatkowo sprzyja spadkowi cen ropy. Błagalne gesty Rosji na nic się więc zapewne nie zdadzą i trudno oczekiwać w najbliższym czasie powrotu do cen za baryłkę choćby z połowy tego roku. Choć eksperci rosyjscy, przewidują, iż w przyszłym roku ceny ustabilizują na poziomie 90-95 dol. za baryłkę, już amerykańscy analitycy z Brookings Institution wieszczą nawet 65 dol. Tak czy siak, Rosję czekają kolejne problemy gospodarcze, pogłębiane przez ucieczkę kapitału w związku z sankcjami za agresję na Ukrainę. Jeśli więc Władimir Putin ostatnio jeszcze sypia, muszą mu się śnić same koszmary.
Tomasz Walczak: Putin błaga OPEC o litość
„Aby ratować się przed upadkiem, komunistyczne kierownictwo postanowiło sprzedawać surowce naturalne. Gaz i ropę. (…) W jedną stronę popłynie ropa, w drugą pieniądze. W efekcie sowieckie kierownictwo nie będzie musiało już nic robić – żadnych zmian, żadnych reform” - pisze w swojej najnowszej książce Wiktor Suworow. Recepty wypracowane za czasów Chruszczowa i udoskonalone przez Breżniewa, przejął Władimir Putin. Na bazie wysokich cen surowców kupił sobie społeczne poparcie i pełnię władzy. Kiedy jednak wartość rosyjskiej ropy spada na łeb na szyję, recepty na święty spokój Władimira Władimirowicza przestają działać.