Tomasz Walczak

i

Autor: super express

Tomasz Walczak: Pracownik wiecznie śmieciowy

2014-04-01 19:06

Jak ustalili eksperci, umowy śmieciowe to nie tylko etap przejściowy w karierze młodych ludzi. Dla większości z nich bycie śmieciowym pracownikiem to stan permanentny.

Jesteś młodym człowiekiem, wkraczasz na rynek pracy i pracodawca mówi ci, że mało umiesz, więc nie możesz dostać umowy o pracę. Na razie popracujesz na umowę zlecenie lub o dzieło, a jak się sprawdzisz, to wtedy zmienimy formę zatrudnienia. Takie bajki opowiadają też piewcy umów śmieciowych, którzy sugerują, że pracodawców nie stać na łożenie na młodzież póki ta się nieco nie opierzy. Jak ustalili eksperci POLPAN, ok 60 proc. tej młodzieży wydaje się do niczego nie nadawać. Sprawdzili oni bowiem sytuację osób, które w 2008 roku zatrudniały się na umowy śmieciowe. Po pięciu latach sytuacja tych 60 proc. albo się nie poprawiła, albo wręcz pogorszyła – wielu z nich nadal pracuje na niekorzystnych umowach cywilno-prawnych lub jest dziś bezrobotna.

Ale może to wcale nie problem młodych pracowników – dobrze wykształconych, chętnych do pracy – ale pracodawców, którzy szukają wszędzie oszczędności, a najlepiej przecież oszczędza się na pracowniku. Żelazną zasadą kapitalizmu jest maksymalizacja zysków przy minimalizacji wydatków. Od zawsze tracili na tym pracownicy, którzy od początku rewolucji przemysłowej zmuszani byli do pracy po 16 godz. dziennie przy zarobkach umożliwiającym im jedynie przeżycie. Po dekadach walki o prawa pracownicze udało się wprowadzić nieco równowagi w relacjach pracodawca-pracownik – ograniczono liczbę godzin, które pracownik musi spędzić w pracy, zabroniono pracy dzieci, wprowadzono płatne urlopy, pakiety socjalne, pensje minimalne.

Dla wielbicieli nieograniczonej swobody gospodarczej był to zawsze dowód na opresyjność państwa, które inicjatywę i rozwój wolnego rynku hamuje obciążeniami i kosztami pracy. Musieli jednak pogodzić się z tym, że zatrudnieni nie są niewolnikami i należy im się szacunek i podstawowa stabilizacja.

Od lat 80. jednak marsz rozpoczął neoliberalizm z jego hasłem elastyczności rynku pracy, którego efektem stały się w ostatecznym rozrachunku umowy śmieciowe, pozbawiające pracownika wszystkich przysługujących mu prac. Pracownik ma dziś coraz częściej prawo jedynie ciężko pracować na rzecz swojego pryncypała i nie narzekać. Jeśli się z tych praw nie wywiązuje, można go zwolnić bez żadnej odprawy, w zasadzie z dnia na dzień. Płatne urlopy? Zapomnijcie! Opłacanie składek? Tylko z własnej pensji!

Szczególnie dotyczy to dziś ludzi młodych, z których wielu nie wie, czym jest praca na etat, bo nigdy takiej szansy nie dostali. Nie wiedzą też, czym jest życiowa stabilizacja, bo umowy śmieciowe w żadnym razie jej nie dają. Mają minimalne szanse na kredyt w banku, w razie poważnej choroby z miejsca tracą pracę i źródło utrzymania. Ponieważ nawet jeśli chcą opłacać sami składki społeczne, to nie mogą opłacać ubezpieczenia chorobowego, które gwarantuje im płynność finansową w czasie spędzonym w szpitalu czy w czasie dochodzenia do zdrowia. Żyją z dnia na dzień i wszelkie plany dotyczące przyszłości muszą odłożyć, dopóki pracodawca się nad nimi zlituje. Liczenie jednak na ich litość na niewiele się zda. Potrzebna jest silna interwencja państwa, które najpierw rozmontowało system umów o pracę i teraz powinno go przywrócić, jeśli nie chce spisać większości młodego pokolenia na straty.