Na ostatnim szczycie Unia-Rosja uzgodniono konsultacje Brukseli i Moskwy w sprawie podpisywania umów stowarzyszeniowych z członkami Partnerstwa Wschodniego. To śmiertelny cios w ideę tego projektu. A Radosław Sikorski uparcie milczy.
Milczał też we wtorek, kiedy unijna wierchuszka dogadywała się z Putinem. Nie zgłosił swoich zastrzeżeń, choć przecież Partnerstwo Wschodnie to jedna z niewielu inicjatyw, za którą polskiego szefa dyplomacji można było chwalić. Sam niejednokrotnie rozpływał się nad swoimi osiągnięciami na tym polu, zawsze podkreślając polski sukces w tej materii. I nagle nabrał wody w usta. Widocznie uznał, że ciszej nad tą trumną.
Nie zareagował też na słowa nowo powołanego pełnomocnika rządu Niemiec ds. Rosji Gernota Erlera, który w czwartek przyznał otwarcie, że „UE popełniła błąd nie analizując potencjalnych konfliktów z Rosją, zanim zaoferowała tzw. Partnerstwo Wschodnie takim krajom jak Ukraina”. Dodał też, że „musimy się upewnić, że unikniemy napięć między Partnerstwem Wschodnim a rosyjską Unią Celną”. Takie stanowisko jest jasne – Partnerstwo Wschodnie trzeba rozmontować. Nie da się bowiem pożenić sprzecznych interesów Unii Europejskiej i Rosji na obszarze postsowieckim. Niemiecki polityk zapowiedział więc, choć nie wprost, zmianę kursu polityki zagranicznej Berlina wobec putinowskiej Rosji, uwzględniającej interesy Moskwy. A jeśli chce je uwzględniać, to znaczy, że będzie Moskwie ustępować. A skoro tak zaczyna myśleć Berlin, wkrótce będzie myślała cała Unia Europejska. Tym bardziej, że polski rząd nie protestuje. Godzi się ze swoją porażką, czy nie chce iść na konfrontacje z rządem Angeli Merkel, w którym widzi swojego partnera, z którym nic nie może nas poróżnić? Zapewne jedno i drugie.