Teraz coś o propagandzie. Po tym, jak rozchodzimy się z kolegą, każdy w swoją stronę, przychodzi refleksja, że całe to EURO ma jednak coś wspólnego ze spóźniającymi się pociągami. Czemu? Otóż od ponad miesiąca z ust polityków z koalicji, komentatorów różnej maści, celebrytów i zwykłych ludzi słyszę, jak to dzięki piłkarskiej imprezie Polska jako kraj się rozwinęła. Jaki to skok cywilizacyjny stał się jej udziałem. Co najmniej jak przejście z socjalizmu do komunizmu. Jak rewolucja z dźwięku mono do Dolby Surround. Jak przewrót kopernikański.
Co tym skokiem cywilizacyjnym miałoby być? Pewnie inwestycje infrastrukturalne. Nie powiem, że nie rozpiera mnie duma, iż mamy w Polsce cztery wielkiej klasy stadiony piłkarskie. Że można wreszcie przejechać z Warszawy do Berlina, może nieukończoną, ale jednak autostradą. Że na kilku najważniejszych dworcach kolejowych nie wieje już stęchlizną późnego Jaruzelskiego. Że hale przylotów na naszych lotniskach to już nie blaszane baraki, ale nowoczesne i praktyczne konstrukcje. Zmiana zauważalna, miła dla oka, ale żeby zaraz skok cywilizacyjny? Raczej krok ku upragnionej estetyce i normalności.
A może rzecz w tym, że EURO Polaka ucywilizowało? Że przestał on być ponurakiem? Że dzięki EURO symbolicznie dołączył do rodziny pełnych ogłady i zadowolonych z siebie Europejczyków? Przyznam, że miło oglądało się tę piękniejszą twarz Polski - otwartą i ciekawą innych, tworzącą przyjazną atmosferę święta oraz oddającą się sportowym emocjom i zabawie. Ale przecież tego nie nauczyliśmy się w ostatnim miesiącu! Tacy już jesteśmy od dawna, ale do tej pory masowo wypadało nam się tylko smucić i uczestniczyć w żałobnych misteriach. EURO dało tylko szansę, żebyśmy sami siebie przekonali, że bycie jednym narodem nie musi się sprowadzać jedynie do zbiorowego cierpienia.
Więc gdzie ten skok? Nadal nie wiem, ale jak dla mnie miarą cywilizacyjnego postępu pozostaną jednak przyjeżdżające na czas pociągi. Regularne opóźnienia, które zawsze ulegają zmianie, to jednak irytująca uciążliwość dnia powszedniego. Może wymagam za wiele, ale dobrze by było, żeby rozkład jazdy był dla kolei świętością. Żeby pod przyjeżdżające pociągi można regulować zegarki. Tak jak w II RP, w której za opóźnienia głową odpowiadał właściwy minister, więc i cywilizacja szybciej do nas zawitała. I nie jest to malkontenctwo, ale raczej życzliwa diagnoza. Myślę, że każdy z Państwa diagnozę postawiłby po swojemu i z łatwością wskazał na to, co według niego należałoby zmienić, aby prawdziwy, a nie ten propagandowy skok cywilizacyjny się dokonał.