Platforma nigdy nie byłą partią progresywną. Nigdy na sztandary nie wypisywała haseł światopoglądowych, wedle wszelkich definicji jest partią prawicową i taką pewnie chciałaby pozostać.
Z jednej strony jednak już lata temu to w PO część elit znalazła sobie powiernika swoich postulatów – liberalizacji aborcji, legalizacji związków partnerskich czy rozdziału państwa od Kościoła. Tymi fantazjami wielu tychże elit przedstawicieli żyje do dziś, sprawiając, że dla wielu wyborców to Platforma robi za awangardę postępowości. Z drugiej wiele, by uczynić z PO światopoglądowych siepaczy, robi PiS i… PSL.
PiS – wiadomo – na wybory przycina swoje radykalne skrzydła, stroi się w szaty partii środka i dla uwiarygodnienia swojego centryzmu tropi lewackie odchyły Platformy, rysując obraz partii, która PO nie jest. Walczący o odzyskanie podmiotowości i swojej pozycji na scenie politycznej PSL na licencji PiS próbuje tego samego.
Już dzień po przegranych wyborach europejskich ludowcy orzekli, że Koalicja Europejska przegrała, bo za bardzo poszła na lewo i oni w PSL to sobie rewolucjonizmu kulturowego nie życzą. To pod zielonym sztandarem skupiają się dziś – przekonują – ludzie środka, przywiązani do tradycji i jedynej słusznej wiary, którzy gwarantują po stronie opozycyjnej alternatywę dla platformerskiego hunwejbinizmu. Obraz ten wzmacnia transfer do PSL syna Tadeusza Mazowieckiego, który miał zastąpić w Sejmie Ewę Kopacz, ale wybrany z list PO wolał dołączyć do partii Kosiniaka-Kamysza. Wcześniej do ludowców dołączył syn Władysława Bartoszewskiego.
Na razie więc wszystko wskazuje, że zbliżające się wielkimi krokami jesienne wybory parlamentarne będą wyścigiem na umiarkowanie. Pytanie, czy uda się do niego dołączyć Platformie, która dziś została zepchnięta do ekstremistycznego narożnika zarówno przez zatwardziałych wrogów, jak i niedawnych przyjaciół.