Od dłuższego czasu trwa bowiem batalia związku pod przewodnictwem Piotra Dudy z rządem o podwyżki dla budżetówki. Jej pensje od kilku lat są bowiem zamrożone, a Solidarność od zeszłego roku upomina się, żeby w końcu uposażenie zatrudnianych przez państwo zwiększyć. I to o niebagatelne pieniądze – 600 zł, czyli dokładnie taką kwotę, jaką wywalczyli sobie policjanci w porozumieniu z ministrem spraw wewnętrznych. W styczniu Solidarność zawiązała komitet strajkowy i powoli rozkręca swoją akcję protestacyjną.
Z rozmów z uczestniczącymi w rozmowach z rządem związkowców wynika, że do tej pory nie padło jasne odrzucenie postulatów Solidarności. Ale wtorkowe słowa premiera można jako takowe potraktować. Skoro „stan finansów publicznych nie pozwala na dalsze ustępstwa” wobec nauczycieli, najwyraźniej nie będzie też funduszy dla dużo większej rzeszy pracowników sfery budżetowej. Jak zachowa się w tej sytuacji Solidarność? Nastroje są bojowe, a oficjalna retoryka wojenna. Wobec źle przyjętego porozumienia oświatowej sekcji związku z rządem, niewykluczone, że ludzie Piotra Dudy będą chcieli tu pokazać swoją determinację w walce o postulaty płacowe budżetówki i zaostrzą w tej sprawie swoją akcję protestacyjną.
Oczywiście, nie da się też wykluczyć, że rzeczone porozumienie jest elementem szerszej układanki – Solidarność nie weszła w spór z rządem o nauczycieli, a wdzięczny rząd wyczaruje pieniądze na podwyżki dla budżetówki. Choć wobec deklaracji premiera, jeśli już, nastąpi to raczej od przyszłego roku. Czy Solidarność będzie z tego zadowolona? Czy jednak do jesiennych wyborów PiS będzie się zmagał z nieustannym zarządzaniem kryzysowym wobec nasilających się niepokojów społecznych? To dziś najważniejsze pytanie polskiej polityki.