Według Jarosława Kaczyńskiego tyle, że państwo ma „służyć całemu społeczeństwu, rozwojowi wspólnoty narodowej i jej umacnianiu, ale ma przede wszystkim służyć rodzinie”. Nic z tych słów prezesa nie wynika. Niemniej przedrostek „polska wersja” sugeruje, że będzie ono tanią imitacją tego, jak państwo dobrobytu wygląda na Zachodzie. Sugeruje bowiem pewien brak. Trochę jak z polską piłkarską ekstraklasą – niby nadwiślańskie kluby tak jak ich koledzy z ligi niemieckiej, angielskiej czy hiszpańskiej grają w futbol, ale gołym okiem widać, że więcej w tym bezmyślnej kopaniny niż szlachetnej gry w piłkę nożną. Podobnie jest z „polską wersją państwa dobrobytu” a la PiS.
Cztery lata rządów tej partii, choć oznaczały zmianę wektorów polityki i przywiązanie większej wagi do problemów społecznych, pokazały też, że PiS politykę społeczną traktuje niezwykle wybiórczo. W krajach, gdzie funkcjonuje ona z dużym powodzeniem, stoi twardo na dwóch nogach: transferach pieniężnych i usługach publicznych. Ta prowadzona przez PiS to polityka społeczna po amputacji jednej z nich – usług publicznych.
PiS z niejakim powodzeniem przelewa pieniądze na konta wielu Polaków (choć nie zawsze pomoc trafia do tych, którzy jej potrzebują), ale inwestować w tworzenie dobrej jakości usług, takich jak służba zdrowia, edukacja, transport publiczny czy mieszkalnictwo, po prostu nie umie. Z jednej strony to zwykła gnuśność i szukanie taniego poparcia, bo nie ma nic równie prostego i tak przemawiającego do wyobraźni wyborców jak zlecenie przelewu, czyli żywa gotówka. Z drugiej – to brak umiejętności prowadzenia wymyślniejszej polityki niż zwykłe przeksięgowanie pieniędzy w budżecie. Naprawa wiecznie niedomagającej służby zdrowia czy stworzenie działającego programu mieszkaniowego przerasta po prostu polityków PiS.
„Polska wersja państwa dobrobytu” oznacza więc trochę więcej pieniędzy w kieszeni Polaków, ale jednocześnie wydłużające się kolejki do lekarzy, zbyt późną pomoc dla chorych, przedwczesną śmierć, wykluczenie transportowe, kiepską edukację i skazanie na wieczne wynajmowanie mieszkania przez biedniejszą część społeczeństwa, której na kredyt hipoteczny nie stać. Mówiąc krótko, oznacza biedapaństwo.