- Trump od roku mówi o aneksji Grenlandii, nie wykluczając nawet militarnej interwencji, co w Kopenhadze wywołuje rosnący niepokój.
- Ludzie Trumpa mieli prowadzić tajne operacje na Grenlandii, próbując skłócić jej mieszkańców z Danią i wzniecić nastroje separatystyczne.
- USA od 150 lat próbują przejąć Grenlandię – od prezydenta Johnsona, który oferował złoto, po Trumpa, który chciał ją kupić lub zająć.
- Duński rząd traktuje groźby Trumpa całkowicie serio i liczy, że w razie kryzysu wsparcia udzielą mu europejscy sojusznicy.
Grenlandia na celowniku Trumpa
Cieśnina Sund rozdzielająca duńską Zelandię i Szwecję jest na tyle wąska, że w słoneczny dzień z Kopenhagi można zobaczyć szwedzkie wybrzeże. Kiedy nad cieśniną zalegają chmury, Duńczycy lubią żartować, że ładna dziś pogoda – nie widać Szwecji. Jednak to nie historyczny wróg z drugiej strony Sundu spędza im sen z powiek. Duńskich polityków o największy ból głowy przyprawiają obecnie Stany Zjednoczone pod wodzą Donalda Trumpa i jego zakusy na należącą do Królestwa Danii Grenlandię.
Trump nie mówi o aneksji, ale o niej nie zapomniał
Wszyscy wiemy z lekcji geografii, że największa wyspa świata jest terytorium zależnym Danii. Ze szkoły nie dowiemy się jednak, jak bardzo poważnie Duńczycy traktują swoje zwierzchnictwo nad nią. Z doniesień medialnych trudno też nam zrozumieć, jak poważnie traktują groźby aneksji Grenlandii formułowane przez amerykańskiego prezydenta. Przyznam, że sam zrozumiałem to wszystko dopiero w czasie swojej niedawnej wizyty w Kopenhadze, gdzie miałem okazję spotkać się z duńskimi urzędnikami i ekspertami i posłuchać, co mają na ten temat do powiedzenia.
W Polsce sprawa wypowiedzi Donalda Trumpa dotyczących przyszłości Grenlandii i możliwego przyłączenia wyspy siłą do Stanów Zjednoczonych poszła już w niepamięć. W Danii jednak nikt o tym nie zapomina i traktuje to jako ciągłe zagrożenie.
Od tamtejszych urzędników można usłyszeć, że co prawda w ostatnich miesiącach Trump nie mówi o aneksji Grenlandii, ale to nie znaczy, że o niej zapomniał. Nieco żartobliwie, ale nie bez troski w głosie zwracają uwagę, że na świecie dzieje się teraz na tyle dużo, by zająć umysł amerykańskiego prezydenta. I niech zostanie tak jak najdłużej – dodają od razu.
Jak można usłyszeć w Kopenhadze, w duńskim rządzie nikt nie traktuje gróźb Trumpa jako żartu, efektu jego wybujałej fantazji czy barokowej przesady, ale jako wyraz jego imperializmu. Duńczykom nie można odmówić racji.
To dlatego Trump ostrzy sobie zęby na Grenlandię
Czemu Trump jest tak bardzo zainteresowany wyspą zamieszkałą przez 56 tys. osób i pokrytą w 80 proc. lodem?
Grenlandia waży nie tylko swoją wielkością, ale też strategicznym położeniem. Eksperci wskazują, że jeśli Rosja chciałaby wysłać rakiety na Stany Zjednoczone, najkrócej leciałyby przez biegun północny i właśnie Grenlandię.
Na tym się jednak nie kończy. Obszar między Grenlandią, Islandią oraz Wielką Brytanią jest strategicznym korytarzem morskim nie tylko dla statków handlowych, ale także dla okrętów wojennych i okrętów podwodnych. Wraz z postępującymi zmianami klimatycznymi, topniejący lód otwiera region jeszcze bardziej na ruch morski. W USA wiedzą, że pojawią się tam rosyjskie i chińskie jednostki – od lodołamaczy, po flotę wojenną obu krajów. Amerykański think tank The Arctic Institute w jednym ze swoich opracowań zwracał uwagę, że Moskwa i Pekin rozbudowują swoje zdolności militarne w obszarze Arktyki. Jego eksperci rekomendują USA rozwój swojej obecności w regionie.
Zmiany klimatyczne nie wpływają jedynie na bezpieczeństwo militarne. Topniejące lody północy są obietnicą łatwiejszego dostępu do kluczowych we współczesnym świecie surowców mineralnych takich jak metale ziem rzadkich, uran czy rudy żelaza. Administracja Trumpa nie tylko chce mieć do nich dostęp, by równoważyć chińską dominację, zwłaszcza jeśli chodzi o metale ziem rzadkich, ale też boi się, że sięgną po nie Chińczycy.
Eksperci, z którymi rozmawialiśmy, wskazują jednak, że ciągle dostęp do kopalin na Grenlandii jest trudny i niezwykle kosztowny. W najbliższej przyszłości trudno oczekiwać, by surowce z wyspy miały zmienić reguły gry.
150 lat amerykańskich zakusów na Grenlandię
Grenlandia nie jest obiektem zainteresowań Amerykanów dopiero od momentu, kiedy Trump został prezydentem USA. Już w dalekich latach 60. XIX w. ówczesny rezydent Białego Domu Andrew Johnson, który wsławił się nabyciem od Rosji Alaski, rozważał podobną transakcję wobec Grenlandii i Islandii. Pół wieku później podobne pomysły miał prezydent William Howard Taft.
Przez lata tajemnicą były próby odkupu wyspy od Danii tuż po II wojnie światowej. Administracja Harry’ego Trumana miała wtedy oferować Duńczykom 100 mln dolarów w złocie, co stało się powszechną wiedzą dopiero w 1991 r., kiedy duńscy dziennikarze dotarli do odtajnionych dokumentów w tej sprawie.
Do transakcji ostatecznie nie doszło, ale amerykańskie wojska, które okupowały Grenlandię podczas II wojny światowej, by nie wpadła w ręce okupujących Danię Niemców, zostały już tam po zakończeniu wojny w Europie.
W 1951 r. USA i Dania podpisały umowę, która usankcjonowała obecność amerykańskich wojsk na wyspie. Na jej podstawie w czasie zimnej wojny na Grenlandii funkcjonowało 17 baz USA. Dziś funkcjonuje tylko jedna - Pituffik Space Base.
Duńczycy w rozmowach podkreślają, że ta umowa w zupełności powinna zadowalać Amerykanów, jeśli chodzi o kwestie bezpieczeństwa. – Na jej podstawie Stany Zjednoczone mogą stworzyć na Grenlandii dowolną liczbę baz. Mają pełną swobodę działania. I nasz rząd ciągle to podkreśla w rozmowach z Waszyngtonem – słyszymy.
Trump chce uczynić Grenlandię znów wielką
Donalda Trump jednak to chyba nigdy nie interesowało. W czasie pierwszej kadencji w Białym Domu ogłosił chęć nabycia wyspy. W sierpniu 2019 r. doprowadziło to do poważnych napięć dyplomatycznych między Kopenhagą a Waszyngtonem. Premierka Danii Mette Fredriksen nie przebierała wtedy w słowach. „Grenlandia nie jest na sprzedaż. Grenlandia nie jest duńska. Grenlandia należy do Grenlandii” – mówiła. „Mam nadzieję, że to nie jest na serio” – dodała wtedy Frederiksen. Propozycję i dyskusję, która wybuchła po słowach Trumpa nazwała absurdalną.
Tymi słowami poczuł się dotknięty sam Trump, który odwołał wtedy planową wizytę w Kopenhadze, a słowa duńskiej premierki nazwał „niegrzecznymi” i „niemiłymi”. Reakcja Trumpa pokazała, że ideę zakupu Grenlandii traktował bardzo poważnie. A przynajmniej obraził się na twarde stanowisko duńskiego rządu.
Trump nie wyklucza militarnej interwencji
W Kopenhadze słyszymy, że tamte wydarzenia dały wiele do myślenia wciąż urzędującej Mette Frederiksen. Kiedy Trump wrócił do Białego Domu w styczniu tego roku i znów zaczął snuć wizję przejęcia Grenlandii od Danii, a nawet nie chciał wykluczyć militarnej interwencji, by to osiągnąć, reakcje duńskiej premierki były bardziej stonowane. Jej wypowiedzi są bardziej dyplomatyczne i uwzględniają kruche ego Donalda Trumpa. Mimo niedyplomatycznego zachowania samego prezydenta USA do otwartego konfliktu dotyczącego wyspy na razie nie doszło. Nawet kiedy na Grenlandię udał się niezapraszany przez nikogo wiceprezydent J.D. Vance.
Ludzie Trumpa chcą skłócić Grenlandię z Danią
Karczemnej awantury udało się uniknąć także wtedy, gdy w sierpniu tego roku publiczne media w Danii opublikowały informacje, że na Grenlandii trzy osoby powiązane z Donaldem Trumpem prowadziły tajne operacje mające na celu wpływanie na nastroje mieszkańców wyspy.
Według tych informacji, jedna ze zidentyfikowanych przez duńskie służby osób miała sporządzić listę osób z sympatiami proamerykańskimi, zbierała nazwiska osób, które sprzeciwiają się Trumpowi i prosiła miejscowych, by wskazywali przykłady duńskich niegodziwości, których można by użyć w amerykańskich mediach do dyskredytacji Danii. Dwóch innych miało utrzymywać kontakty z lokalnymi mieszkańcami, politykami i biznesmenami. Wszystko po to, by zmienić nastroje zamieszkujących Grenlandię Inuitów i doprowadzić do secesji wyspy z Królestwa Danii.
Duński nadawca mówił, że nie potrafi określić, czy osoby te działały na własną rękę, ale zna ich nazwiska. Ze względu na ochronę swoich źródeł jednak ich nie poda.
Władze Danii wezwały na dywanik amerykańskiego dyplomatę, a rzecznik Departamentu Stanu stwierdził, że USA nie odpowiadają za prywatne działania swoich obywateli.
Nawet jeśli duński rząd zachował spokój w swojej reakcji, nie wychodząc poza klasyczne działania dyplomatyczne, dostał kolejny powód, by poważnie traktować amerykańskie zagrożenie dla duńskiego zwierzchnictwa nad Grenlandią.
Pytani o to, co zrobiłaby Dania, gdyby Trump rzeczywiście dopuścił się zbrojnej interwencji na Grenlandii, nasi rozmówcy bezradnie rozkładają ręce. – Nic nie moglibyśmy z tym zrobić – słyszymy. Podkreślają jednak, że liczą cały czas na wsparcie sojuszników z NATO. – Mamy nadzieję, że będą nas wspierać.
Co na to wszystko mieszkańcy Grenlandii?
W tej próbie sił między Stanami Zjednoczonymi a Danią nie można zapominać o niezwykle istotnym czynniku – samych mieszkańcach Grenlandii.
Owszem, 600 lat duńskiej dominacji nad wyspą - jej pierwotny kolonialny status i późniejsze XX-wieczne włączenie jej do Królestwa Danii - wprowadziło wiele złej krwi. Upublicznienie licznych skandali związanych z traktowaniem Inuitów przez Duńczyków sprawiło, że wzrosły na Grenlandii nastroje separatystyczne. Zmuszanie nawet 12-letnich dziewczynek do stosowania inwazyjnej antykoncepcji czy przymusowe adopcje inuickich dzieci, które miały miejsce w II połowie XX w., musiały wywołać wściekłość mieszkańców Grenlandii.
Ciągle jednak zamieszkujący wyspę Inuici widzą swój interes w utrzymaniu relacji z Danią. Ani liczba mieszkańców, ani gospodarka, której fundamentem jest rybołówstwo, ani tym bardziej fakt, że Grenlandia utrzymuje się z dotacji wypłacanych przez rząd w Kopenhadze, nie pozwalają dziś realnie myśleć o niepodległości.
Mieszkańcy Grenlandii nie chcą być jednak częścią Stanów Zjednoczonych. Mając do wyboru zwierzchnictwo Kopenhagi lub Waszyngtonu wciąż wybierają to pierwsze.
Mimo zapewnień Donalda Trumpa, że Grenlandczycy „chcą być z nami”, badania opinii publicznej na wyspie wskazują jasno: 85 proc. mieszkańców nie chce być częścią Ameryki.
Także miejscowe władze Grenlandii podkreślają, że nie są na sprzedaż. Wybrany w tym roku premier wyspy Jens-Frederik Nielsen mówił wprost: nie jesteśmy nieruchomością, którą można kupić. Trump jako dawny deweloper nie mógł tego nie zrozumieć.
Kilkukrotnie Nielsen na temat przyszłości Grenlandii i amerykańskich zakusów wypowiadał się w towarzystwie premierki Mette Frederiksen. Po kwietniowym spotkaniu z szefową duńskiego rządu wrócił na wyspę w towarzystwie króla Fryderyka. Wszystko to odczytywano jako manifestację jedności. Nielsen mówił w Kopenhadze, że Dania i Grenlandia muszą stać ramię w ramię w obliczu „obraźliwej” amerykańskiej retoryki. Okazuje się więc, że nawet dawne urazy nie są tak istotne jak poczucie wspólnego zagrożenie dla przyszłości Królestwa Danii i samej Grenlandii ze strony agresywnej polityki Waszyngtonu.