Przede wszystkim rząd powinien w końcu zdecydować się na wprowadzenie podatków progresywnych, czyli uzależnionych od zarobków. Im wyższa pensja – tym wyższy podatek. To nie tylko ulga dla mniej zamożnych, ale także sprawiedliwie społecznie rozwiązanie, angażujące w dzieło zwiększenia dochodów państwa tych, którym wiedzie się lepiej, a dziś korzystają z preferencyjnych stawek. Nawet w USA – podobno arcyliberalnym państwie – istnieje siedem stawek podatkowych. U nas niby dwie, ale de facto tej wyższej prawie nikt nie płaci.
Inną sprawą głębokie zmiany w podatkach pośrednich, czyli m.in. w VAT. Polski budżet właśnie z tych podatków czerpie najwięcej pieniędzy. To jednak rozwiązanie z trzeciego świata. W cywilizowanych krajach większość wpływów budżetowych pochodzi z podatków dochodowych, czyli PIT. Czas w końcu dołączyć nie tylko deklaratywnie do krajów rozwiniętych. Tym bardziej, że podatki pośrednie uderzają przede wszystkim w najuboższych. To oni przeznaczają całość dochodów na bieżącą konsumpcję i poprzez VAT nieproporcjonalnie dużo oddają do budżetu. To, że rząd utrzymuje 23-proc. stawkę VAT, to uderzenie w najbiedniejszych, nawet jeśli niektóre produkty i usługi objęte są niższym podatkiem.
Jeśli więc premier myśli o trwałej zmianie w pomocy dla najbiedniejszych i nie chce doprowadzić do zapaści budżetowej, musi przeprowadzić rewolucję w systemie podatkowym, którą tu zarysowałem. Prawe to i sprawiedliwe.