I byłby to może nawet niezły dowcip, gdyby nie fakt, że tak wygląda ponura rzeczywistość, którą opisujemy na stronie 6. Rzeczywistość tym bardziej frustrująca, że zwykły człowiek, który nie ma żadnych znajomości, skazany jest na niewydolność naszej służby zdrowia i nawet w stanie zagrażającym życiu zmusza się go do odstania swojego w niekończącej się kolejce. Co innego nasza wierchuszka. Tę nie dość, że stać, żeby leczyć się prywatnie, to jeszcze, jeśli zajdzie taka potrzeba, może liczyć na pomocną dłoń ze strony wyrozumiałych pracowników szpitali. Np. opisana przez nas placówka w Inowrocławiu dzieli pacjentów na tych, którym ze względu na ich status społeczny warto szybko pomóc, i tych zwykłych ludzi, którzy na wizytę u lekarza mogą sobie poczekać. Czy dożyją wizyty, już nikogo nie interesuje.
Pomijam już sam fakt służalczości wobec władzy osób kierujących placówkami służby zdrowia. Jest to oczywiście karygodne i ci, którzy dopuszczają się takiego procederu, powinni z miejsca być zwalniani z pracy i nie mieć już powrotu do publicznego systemu opieki zdrowotnej. Bardziej mnie jednak bulwersuje, że pacjenci potrzebujący stałej specjalistycznej pomocy stają się ofiarami niewydolności tego systemu. Chorujesz na raka? Masz chore serce? Poczekaj. I nic państwu nie zrobisz. Bezpłatny dostęp do lekarza gwarantowany przez konstytucję jest? Jest. Konstytucja jednak nie określa, ile dni czekania w kolejce po życie to już niewywiązywanie się państwa ze swoich podstawowych obowiązków. W rządzie wszyscy są zadowoleni, bo nikt ich do odpowiedzialności nie pociąga, a i zawsze można szybciej dostać się do lekarza. Pacjentów za to mają w nosie.