Zausznicy Jarosława Kaczyńskiego nie przestają też zapewniać, że ich rząd jest bezprecedensowo prospołeczny, czego ma dowodzić choćby program 500 plus. Ale i tu teoria rozmija się z praktyką. Prospołeczny rząd nie obciąża bowiem podatkami mniej majętnych, ale sięga do głębokich kieszeni ludzi zamożnych, by bardziej sprawiedliwie dokładali się do wspólnego budżetu. PiS i w tej materii kontynuuje najgorsze praktyki III RP, oszczędzając bogatych i uderzając w biednych. Najnowszym dowodem na to jest, przepychana pod osłoną wizyty Donalda Trumpa, opłata paliwowa.
Rządząca partia chce wprowadzenia opłaty, z której miałaby być finansowana budowa dróg. Jeśli to rozwiązanie wejdzie w życie, cena litra paliwa wzrosłaby o 25 gr. Na efekty nie trzeba będzie długo czekać, bo nie tylko każdy kierowca zapłaci drożej za paliwo, ale za chwilę wszyscy będziemy musieli płacić więcej niemal za wszystko. Tak to już bowiem jest, że wzrost ceny benzyny ciągnie za sobą podwyżkę każdego towaru i usług. Ten nowy podatek uderzy głównie w ludzi mniej majętnych, którzy i tak zdecydowaną większość swoich zarobków wydają na podstawowe potrzeby. Ci bardziej zamożni podwyżki praktycznie nie odczują.
Rozumiem, że polityka rządu wymaga ogromnych nakładów ze strony państwa, ale pozyskiwanie ich kosztem biedniejszych Polaków jest nie tylko niesprawiedliwe, lecz także samobójcze politycznie. Samozwańczy rzecznik uboższej części społeczeństwa bije w swój elektorat? To nie przejdzie. Jeśli PiS serio traktowałby swój image bojownika o równość, sprawiedliwość i spójność społeczną, pieniędzy szukałby w opodatkowaniu bogatych. Przywrócenie - zlikwidowanego zresztą przez PiS - podatku od spadków (od określonej kwoty), większy podatek od nieruchomości (od 2. lub 3.), likwidacja faktycznego podatku liniowego i uzależnienie PIT od wysokości zarobków (im więcej zarabiasz, tym więcej płacisz) czy zróżnicowanie CIT w zależności od wielkości firmy to proste rozwiązania, które już dawno powinny były zostać wprowadzone. PiS jest jednak na tyle tchórzliwy, że bardziej boi się reakcji wpływowego wielkiego biznesu i ludzi bogatych niż zwykłych ciężko pracujących Polaków. Woli więc kontynuować najgorsze tradycje ekonomiczne III RP niż dokonać prawdziwej - a nie tylko malowanej - dobrej zmiany.
Zobacz: Henryk Wujec: Będę namawiał Frasyniuka, by jednak nie siadał