Tomasz Walczak

i

Autor: super express

Tomasz Walczak: Obywatele drugiej kategorii na umowach śmieciowych

2014-01-14 21:05

Od kilku dni największe emocje związane z piątkowymi zapowiedziami premiera budzi pomysł walki z umowami śmieciowymi. Jak było do przewidzenia przedsiębiorcy i związane z nimi lobby medialne już załamują ręce i przekonują, że śmieciówki to doskonałe rozwiązanie. Doskonałe. Ale dla kogo?

Umowy śmieciowe, czyli umowy cywilno-prawne i o dzieło to prawdziwa plaga na polskim rynku pracy. Ministerstwo Pracy szacuje, że na śmieciówkach pracuje nawet 900 tys. pracowników. Problem dotyczy w największym stopniu ludzi młodych. Według danych Eurostatu nawet 65 proc. z nich pracuje na tego typu umowach. Od kilku lat z powodzeniem wypierają klasyczne umowy o pracę, bo pracodawcy widzą w nich sposób na oszczędności. Stąd ich entuzjazm i niechęć do zmian. Tym entuzjazmem próbują zarazić także swoich podwładnych, przekonując, że tylko dzięki nim utrzymują się na rynku pracy i nie chodzą po prośbie do Urzędu Pracy.

Pracownik na straconej pozycji

Oczywiście, takie bzdury może wygadywać tylko ktoś, kto nigdy nie pracował na takich umowach i to z uposażeniem przewidzianym dla zwykłych pracowników. Z punktu widzenia zatrudnionych na śmieciówkach nie wygląda to bowiem już tak kolorowo. Główną ich troską jest jakikolwiek brak bezpieczeństwa socjalnego. Takiego pracownika można bowiem zwolnić w każdej chwili, nie dotyczą go przepisy kodeksu pracy, nie ma płatnych urlopów, urlopów rodzicielskich i płatnego za czas choroby. Zapomnij też o kredycie hipotecznym. No chyba, że zarabiasz wielokrotność średniej krajowej.

Co więcej, w umowach o dzieło nieodprowadzane są za pracownika żadne składki, więc nie ma ani ubezpieczenia emerytalnego, ale także zdrowotnego. Jeśli zechce, może opłacać je sam, ale po pierwsze to koszt prawie 800 zł miesięcznie. Dla kogoś kto zarabia np. ok 1500 zł to finansowe samobójstwo. Zresztą nie każdy może dobrowolnie się ubezpieczyć. Przepisy stanowią, że jeśli ktoś chce to zrobić, to wyłącznie w formie kontynuacji ubezpieczenia. Oznacza to, że wcześniej musiała zostać za pracownika odprowadzona składka. Jeśli nigdy nie pracowałeś na umowę o pracę (to problem głównie ludzi młodych) nie może tego zrobić.

Więcej, tego typu umowy prowadzą do nadużyć. Szczególnie w przypadku umów-zlecenie. Wykonaną pracę można rozbić na kilka osobnych umów i odprowadzić składki od tej najniższej, co pracodawcę kosztuje oczywiście najmniej. Na to zwrócił uwagę premier, kiedy proponował swoje zmiany. A w zasadzie jedną zmianę, bo tylko tyle powiedział.

Korzyści dla pracodawców i państwa

Widać jednak wyraźnie, że to jedynie kropla w morzu potrzeb. Nawet jeśli składki będą odprowadzane uczciwie, nie zmieni to faktu, że pracujący na umowach śmieciowych będą obywatelami drugiej kategorii. Wykonując bowiem tę samą pracę co osoby na umowach o pracę, mają znacznie gorszą sytuację prawną. Ta nierówność jest nie tylko niesprawiedliwa z punktu widzenia samego pracownika, ale także przynosi ogromne straty państwu.

Najbardziej wymierną z nich są wpływy do ZUS i NFZ. Im więcej osób pracuje na śmieciówkach, tym bardziej ich budżety są dziurawe. Ci, za których dziś nie są odprowadzane składki emerytalne za kilkadziesiąt lat będą obciążeniem dla budżetu państwa, bo i tak trzeba im będzie zapewnić socjalną emeryturę. Brak składek zdrowotnych sprawia z kolei, że hodujemy sobie schorowanych obywateli, którzy będą niezdatni do pracy i będą umierać bardzo młodo. Do tego mamy efekt psychologiczny – młodzi, którzy pracują na umowach śmieciowych rzadziej decydują się na zakładanie rodziny ze względu na brak osłon socjalnych i związaną z tym niepewność jutra. Już dziś malejący przyrost naturalny jest problemem, a stanie się jeszcze większym, kiedy obecny niż demograficzny zdominuje rynek pracy. Kto bowiem będzie płacił podatki i utrzymywał system emerytalny?

A to już problem nie tylko pracowników i państwa, ale także pracodawców. Oni także korzystają z podatków i systemu emerytalnego. Dzięki podatkom tworzy się choćby infrastrukturę, której potrzebuje każda firma. Warto też wrócić do efektu psychologicznego, którego nie doceniają pracodawcy. Otóż, im mniej pracownicy dostają od pracodawcy, tym mniej mają ochoty do pracy. Stają się więc mniej wydajni, a przecież wydajność jest w interesie każdego właściciela firmy.

Nie od dziś specjaliści od zasobów ludzkich podkreślają, że partnerskie relacje pracodawca-pracownik pozytywnie wpływają na rozwój firm. Rozumie to coraz więcej zachodnich przedsiębiorstw. Nasi pracodawcy widzący tylko czubek własnego nosa i bieżące zyski własnych firm, nadal nie chcą tego dostrzec. A jeśli nie, to dla ich dobra, i dobra pracowników, państwo powinno wymusić pozytywne zmiany na rynku pracy. Dalsze jego uelastycznianie to po prostu droga donikąd.