Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak: Obama obiecał tyle, ile może dać

2014-06-04 16:41

Jak przy okazji każdej wizyty tego czy innego prezydenta Stanów Zjednoczonych w Polsce, zachodzono w głowę, z czym przyjedzie do nas Barack Obama. Co ma nam do zaoferowania poza ciepłym słowem?

Tym razem oczekiwano nawet zapowiedzi przeniesienia baz amerykańskich z Europy Zachodniej na wschodnią flankę NATO. Nie usłyszeliśmy tego, co chcieliśmy, ale nie jest tak, że Obama przybył do nas z niczym.

Przez prawie trzydzieści godzin pobytu w Warszawie Obama miał trzy publiczne wystąpienia. Dwie konferencje prasowe – z prezydentem i premierem oraz przemówienie na pl. Zamkowym. Oczywiście, nie zabrakło dużo ciepłych słów, które na pewno były miodem na pełne kompleksów polskie serca. Szczególnie na Starówce zrobiło się miło. „Wybory 1989 r. w Polsce, to był początek końca komunizmu nie tylko w tym kraju, ale w całej Europie; wizje z 1989 r. są wypalone w naszej kolektywnej pamięci” - mogliśmy usłyszeć z ust Obamy. „Nie wolno nam nigdy zapomnieć, że iskra dla dużej części zmian, dla rozkwitu nadziei przyszła od Was, od ludzi z Polski, historia dokonywała się tutaj” - dodał i cóż może być milszego dla naszego ucha niż uznanie prezydenta USA, że początek końca komunizmu nastąpił nie wraz z upadkiem muru berlińskiego, ale znacznie wcześnie w Polsce?

Poza kurtuazją nie zabrakło w czasie wizyty amerykańskiego przywódcy także deklaracji politycznych. Z tą najważniejszą, powtarzaną zresztą kilkukrotnie, że Polska nigdy już nie zostanie sama, a Stany Zjednoczone są gwarantem naszego bezpieczeństwa. „Polska nie będzie pozostawiona sama sobie”, a „atak na jednego członka NATO będzie tożsamy z atakiem na wszystkich”. Takie słowa ją jasnym sygnałem dla Władimira Putina, że granica sojuszu, to absolutnie nieprzekraczalna granica jego awantur.

Jasne, że słowa to nie karabiny, czołgi, samoloty czy rakiety. Stąd na pewno wielu może czuć się zawiedzionych, że Obama nie wysyła do Polski dywizji amerykańskiej armii, a jedynie obiecuje zwrócić się do Kongresu o miliard dolarów na finansowanie lekko tylko zwiększonej obecności w Europie Środkowo-Wschodniej. Miliard dolarów to ułamek procenta budżetu wojskowego Stanów Zjednoczonych. To już jednak wystarczyło, by zasiać nieco paniki w krajach Zachodu, które bronią się jak mogą przed drażnieniem Rosji i raczej nie chcą zaogniać i tak już napiętej sytuacji. Boją się, oczywiście, gospodarczych skutków swojej twardszej wobec Putina postawy.

Obama z Polski rusza do Brukseli, by namawiać przywódców krajów Europy Zachodniej, by ci zaczęli wreszcie myśleć o długofalowych względach bezpieczeństwa, a nie krótkoterminowych zyskach gospodarczych. Po raz kolejny będzie im powtarzał to, co administracja Obamy mówi od długiego czasu – Ameryka nie może bronić Europy, jeśli ta nie zrobić nic, by zwiększyć swoje bezpieczeństwo. Czasy dobrego wujka Sama, który roztacza parasol ochronny nad Europą minęły i trzeba brać sprawy w swoje ręce.

Dlatego też Obama do Polski przywiózł tyle, ile przywiózł. Polskę powinny wspierać inne kraje europejskie, które wspólnie mają zadbać o to, żeby nikt nie chciał ruszać NATO. Tylko czy zachodni przywódcy są w stanie to zrozumieć?