Stanisław Karczewski, komentując trwający strajk nauczycieli, przypomniał swoje słowa z okresu protestu lekarzy rezydentów, kiedy raczył stwierdzić, że „warto pracować dla idei, nie myśleć wyłącznie o pieniądzach”. Nauczycielom radzi to samo. Choć sam zdawał sobie sprawę, że spotka go za to krytyka („Znowu zostanę zhejtowany i skrytykowany”), to powiedział, iż „(…) powinno się pracować dla idei. Ja pracowałem dla idei, pracuję dla idei i będę pracował dla idei, a dla dzieci jeszcze tym bardziej powinniśmy pracować”.
Lubię, kiedy takie moralne sądy wygłasza osoba, która na brak pieniędzy nie narzeka. Gdyby każdy z nas zarabiał 201 tys. zł rocznie, też mógłby pouczać innych, że nie liczy się kasa. Jasne, nauczyciel czy lekarz to zawody szczególne, powiedzielibyśmy misyjne. Nie żyjemy jednak w XIX-wiecznej Polsce zaborowej, by oczekiwać od nauczycieli, że w imię ideałów dali się zabić biedzie niczym bohaterka „Siłaczki” Żeromskiego.
Pan marszałek w swoim przekonaniu o konieczności odrzucenia zbytku i pokus tego świata i na rzecz wyższych wartości w niczym nie różni się od wielu współczesnych przedsiębiorców z ogłoszeń o pracę, w których nawet nie udają, że można u nich zarobić godne pieniądze. W zamian oferują prestiż i samorozwój. Niedawno celebrytka Martyna Wojciechowska przekonywała, że nie chce pracować z ludźmi, którzy najpierw pytają, ile zarobią. Ona od roszczeniowców woli ludzi, którzy mają, jak to ona określiła „wewnętrzne why” – pracują właśnie dla idei. Tych jednak do garnka nie włożysz.
Swego czasu krążył taki oto żart, który Stanisławowi Karczewskiemu dedykuję. Trwa rozmowa o pracę. Rekrutujący pytają kandydata: „Czemu chce pan u nas pracować?. „Cóż – odpowiada – jestem zafascynowany tym, by nie umrzeć z głodu”. Jak już się pan marszałek pośmieje, to może dotrze do niego gorzki sens tego dowcipu.