Na naszych oczach spełnia się wizja tego, co nakreślił kiedyś słynny amerykański filozof Noam Chomsky: „Ogranicz finansowanie, upewnij się, że coś nie działa, ludzie się wściekną, a potem przekaż to prywatnemu kapitałowi”. Choć państwo utrzymuje publiczną służbę zdrowia, nie nadąża ona za potrzebami społeczeństwa i te zaniedbania wpychają Polaków w ręce prywatnych firm, oferujących usługi medyczne.
Polska wydaje skromne, w porównaniu z innymi państwami, środki na publiczną opiekę medyczną. To marne 4,9 proc. PKB. Tam, gdzie publiczna ochrona działa dużo lepiej, nakłady są znacząco wyższe. W Niemczech, Francji czy Szwecji oscylują one w okolicach 11 proc. Nie imponują też nakłady na zdrowie w przeliczeniu na jednego mieszkańca. Luksemburg przeznacza na ten cel 5600 euro, Szwecja 5100 euro, a Dania 5000 euro. Polska marniutkie 700 euro. Gorzej jest tylko w Bułgarii i Rumunii, gdzie na opiekę zdrowotną na głowę przeznacza się odpowiednio 600 i 400 euro.
Wpychanie Polaków do prywatnej służby zdrowia nie rozwiązuje zresztą żadnych problemów, bo masowy napływ klientów sprawia, że ta zaczyna borykać się dokładnie z tymi samymi kłopotami co jej publiczna odpowiedniczka. Co więcej, nie każdego stać na to, by przyspieszyć leczenie u prywaciarza i ogromna rzesza Polaków jest skazana wyłącznie na publiczną służbę zdrowia, która mimo nadludzkich wysiłków lekarzy z powodu swojej biedy nie zawsze ratuje ludzi. No i w końcu prywatne firmy nie będą udzielały świadczeń, które są nierentowne.
Państwowa służba zdrowia potrzebuje więc gwałtownego wzrostu nakładów, lepszego ich wydawania i zadbania w końcu o personel – niedługo zabraknie bowiem nie tylko pieniędzy na leczenie, ale i ludzi, którzy będą leczyć. PiS, podobnie jak poprzednicy, nie zrobił nic, by ten system naprawić, pozwalając pogłębić wszystkie dotychczasowe problemy.