Tomasz Walczak

i

Autor: Artur Hojny

Tomasz Walczak o rządzie PiS: Radykalizm przykryje wycofanie się z obietnic wyborczych

2015-11-09 18:38

W końcu objawił nam się dream team prezesa Kaczyńskiego. Ta sól ziemi pisowskiej, crème de la crème partyjnego aktywu z Antonim Macierewiczem i Zbigniewem Ziobro na czele. Przekonujące zwycięstwo PiS ośmieliło Jarosława Kaczyńskiego, by od zapowiedzi z kampanii wyborczej odciąć się grubą kreską. Bo przecież mamy większość w parlamencie i swojego prezydenta, więc co nam zrobicie?

No bo kto zabroni prezesowi wstawić do MON Antoniego Macierewicza? Że Beata Szydło w kampanii obiecywała w tej roli Jarosława Gowina? Było minęło. Zresztą i tak Gowin uprzejmie z resortu obrony zrezygnował. Podobno wolał naukę i szkolnictwo wyższe. Ale najwyraźniej dostał propozycję nie do odrzucenia.

Pal licho, że Macierewicz słynie ze swojego radykalizmu. Problem jest bardziej taki, że której funkcji państwowej w swojej karierze się nie tknął, potrafił wszystko widowiskowo zrównać z ziemią, ale budowanie nigdy mu nie szło. Udało mu się jedynie zbudować grono wiernych wyznawców religii smoleńskiej, którzy stanowią zbyt ważną część elektoratu PiS, by Antoni Macierewicz miał znaleźć się poza rządem. Zbigniew Ziobro? Uczulenie na niego ma większość tych, którym IV RP nie przypadła do gustu. Szczęściem jest to polityk dość mierny, który w latach 2005-2007 nie miał czasu rozmontowywać demokracji, bo cały czas organizował konferencje prasowe. Zapewne podobnie będzie i tym razem. Choć parę osób, które weźmie sobie na cel ma raczej przechlapane, nawet jeśli w świetle prawa nie popełnili żadnego grzechu. Trudno sobie wyobrazić, by z takimi postaciami PiS miał sprawować rządy umiarkowania i rozsądku – cnoty, które miała symbolizować Beata Szydło.

Podobnie oszukani mogą czuć się ci, którzy oczekiwali, że Prawo i Sprawiedliwość ruszy do walki o Polskę solidarną. Znów, jak 10 lat temu, nominacje na stanowiska w resortach gospodarczych, wskazują, że liberalizm ekonomiczny jest bliski sercu nie tylko PO. Ministerstwo gospodarki obejmie Mateusz Morawiecki – człowiek, którzy przychodzi do resortu prosto ze świata finansów i wielkiego biznesu, którzy dodatkowo związany jest z Lewiatanem – organizacją przedsiębiorców promującą antyspołeczne rozwiązania ekonomiczne. Do tego za finanse będzie odpowiadał twardy liberał Paweł Szałamacha. Prędzej piekło zamarznie niż obaj panowie podpiszą się pod ustawami zwiększającymi wydatki budżetowe i sięgającymi po pieniądze wielkiego biznesu i finansjery. Ich obecność w rządzie sugeruje ciche wycofywanie się z obietnic wyborczych PiS i zawieszenie broni z rynkami finansowymi, których prezes Kaczyński najwyraźniej obawia się bardziej, niż wynikałoby to z jego buńczucznych zapowiedzi przedwyborczych.

W tym szaleństwie jest jakaś metoda. Wyciągnięcie radykałów z ciemnych lochów sprawi, że uwaga opinii publicznej zamiast na realizacji obietnic, skupiać się będzie na rewolucji w resortach siłowych i próbie odchodzenia od demokracji liberalnej. Z poprzednich rządów PiS bardziej pamiętamy wybryki Ziobry czy Mariusza Kamińskiego niż decyzje ówczesnej minister finansów, Zyty Gilowskiej, która obniżała podatki dla najzamożniejszych, znosiła podatek od spadków,  czy zmniejszała składkę rentową. Wszystko to sprzyjało najbogatszym i przedsiębiorcom. Dla ludzi mniej majętnych i szeregowych pracowników PiS miał igrzyska, które skutecznie odwracały uwagę od tego, że partia Jarosława Kaczyńskiego odbiera im chleb. Patrząc na rząd Beaty Szydło, trudno nie oczekiwać powtórki z rozrywki.