Z jednej strony nie widać, żeby miało dojść do rewolucji w resortach, choć kilka z nich aż się o to prosi. Z rozpoczętych przez poprzedników działań, jak wynika z deklaracji nowych ministrów, nikt nie zamierza rezygnować. Trudno się zresztą dziwić - skoro premier twierdzi, że poprzednicy byli tacy świetni, to następcy ich dorobku podważać nie mogą, bo jednocześnie podważaliby autorytet premiera.
Stąd też należy uznać siódemkę nominatów za reinkarnację słynnych już zderzaków premiera, którzy będą nadal zbierać razy za politykę narzuconą im przez Donalda Tuska. Tym bardziej, że żaden z nich nie ma silnej pozycji politycznej, większego zaplecza i wszyscy ministrowie elekci zostali wynisieni na świecznik kaprysem szefa rządu - albo z braku lepszych kandydatów, albo, jak w przypadku Biernata, żeby dogodzić sfrustrowanym dotychczasowym brakiem znaczenia "spółdzielcom".
A skoro takie cele przyświecały premierowi, po nowym rządzie nie ma co oczekiwać cudów. Jest równie autorski jak ten powołany po wyborach w 2011 roku, i ma bardzo duże szanse powtórzyć wszystkie błędy, które popełnił jego poprzednik.
Tomasz Walczak o rekonstrukcji rządu: Zderzaki bis
2013-11-20
18:51
Długo zapowiadana rekonstrukcja rządu Donalda Tuska wreszcie się dokonała. Siedmiu nowych ministrów ma być szansą na nowe otwarcie dla premiera. Patrząc jednak na nominacje, można łatwo wywnioskować, że to otwarcie będzie czysto wizerunkowe. Brak wyrazistych postaci, brak ludzi z wizją oznacza kontynuację linii politycznej.