Eurostat, czyli unijny odpowiednik naszego GUS, opublikował niedawno dane na temat kosztów pracy w Unii, pokazując, ile kosztuje godzina pracy zatrudnionego wraz z pensją i pozapłacowymi kosztami pracy. Polacy ze średnią 7,6 euro plasują się w unijnej czołówce, jeśli chodzi o taniość zatrudnienia. Na pierwszych miejscach są Bułgaria i Rumunia (odpowiednio 3,7 i 4,6 euro).
Najlepiej pracować w Szwecji?
Z kolei najwięcej pracownik kosztuje w Szwecji, Danii i Belgii (odpowiednio 40,1, 38,4 i 38 euro za godzinę pracy). Warto też dodać, że pozapłacowe koszty pracy wynoszą u nas 16,7 proc. tych 7,6 euro, które średnio pracodawca musi wyłożyć na godzinę pracy podwładnego i odbiega od unijnej średniej, która wynosi ok. 23 proc. i są znacząco niższe niż np. w sąsiedniej Słowacji (27,4 proc.), która przez lata była wzorem liberalnego sukcesu i punktem odniesienia dla wielu piewców deregulacji rynku pracy.
Nasz pracownik jest zbyt kosztowny?
Ta garść statystyk jest niezbędna, żeby zrozumieć, że ci, którzy namiętnie zatrudniają na umowy śmieciowe i najchętniej w ogóle zlikwidowaliby umowy o pracę, od których trzeba odprowadzać składki zdrowotnie i emerytalne, po prostu wprowadzają w błąd, twierdząc, że nasz pracownik jest zbyt kosztowny.
Ten mit towarzyszy także wielu wpływowym ekonomistom, którzy biadolą, że jeśli chcemy być konkurencyjni, a jednocześnie chcemy budować ogólny dobrobyt, musimy ograniczyć do minimum koszty pracy. Oczywiście, zyskują na tym głównie pracodawcy, w których kieszeniach zostaje więcej pieniędzy, które podobno mają napędzać kolejne inwestycje, co nie zawsze się dzieje, ponieważ pieniądze zamiast pracować, leżą na kontach pracodawców.
Strefa śmieciowego zatrudnienia
To, oczywiście, wiedzie nas do rozrostu na rynku pracy sfery zatrudnienia śmieciowego, od którego nie odprowadza się często żadnych składek. Argument racjonalizacji kosztów sprawia więc, że pracownik zostaje bez żadnej ochrony, bo umowy śmieciowe nie podlegają kodeksowi pracy i wprost wynikającym z niego prawom pracowniczym. W ten sposób tworzy się w Polsce klasę podludzi – niby pracowników, a jednak bardziej robotników pańszczyźnianych zdanych na łaskę i niełaskę pryncypała, których można się bez problemu pozbyć, jeśli okażą się zbyt kosztowni.
A skoro koszty pracy w Polsce nie są tak wysokie, jak straszą pracodawcy, to może zamiast szukać winnych w kosztownych pracownikach, właściciele firm powinni najpierw spojrzeć na siebie i zastanowić się, czemu ich koledzy w krajach, gdzie koszty pracy są kilkanaście razy większe niż u nas, radzą sobie znacznie lepiej niż oni.