Tomasz Walczak: Mladič a sprawiedliwość

2011-06-01 4:00

"Zamykamy dziś jeden z rozdziałów naszej najnowszej historii, który przybliża nas do pełnego pojednania w regionie" - ogłosił po angielsku i serbsku prezydent Serbii Boris Tadić na konferencji prasowej, w trakcie której poinformował o schwytaniu najbardziej poszukiwanego zbrodniarza z czasów wojny w Bośni, Ratko Mladicia. O ile rzeczywiście wytropienie i aresztowanie serbskiego generała odpowiedzialnego za krwawe oblężenie Sarajewa i masakrę w Srebrenicy przybliża Serbię do rozliczenia się z własną przeszłością, o tyle trudno mówić, że fakt ten, jak sugerują niektórzy, stanowi symboliczne zakończenie konfliktu w byłej Jugosławii.

Prawie 3/4 oskarżonych przez Międzynarodowy Trybunał Karny dla byłej Jugosławii to Serbowie. Choć nie można znaleźć usprawiedliwienia dla ich czynów, zastanawia jednak, skąd taka nadreprezentacja jednej nacji. Czyżby to właśnie Serbowie wykazywali się największym zezwierzęceniem i pogardą dla ludzkiego życia? Od początku starć między jugosłowiańskimi narodami kazano nam w to wierzyć. Zachód, który w konflikcie opowiedział się po stronie katolickich Chorwatów i bośniackich muzułmanów, robił wszystko, żeby światowa opinia publiczna głównego agresora i kata widziała w Serbach. Nie bez racji zresztą, gdyż to chore umysły ówczesnych serbskich przywódców doprowadziły do eskalacji napięcia i w efekcie do krwawej wojny.

Błędem jest jednak sądzić, że chorwaccy i muzułmańscy liderzy byli jedynie niewinnymi ofiarami zbrodniczych planów swoich serbskich sąsiadów. Rządzący w Zagrzebiu Franjo Tudjman oraz przywódca Bośniaków Alija Izetbegović kierowali się w swojej polityce nie mniejszą ksenofobią niż Slobodan Milošević i trudno przypuszczać, że zbrodnie, których na serbskiej ludności cywilnej dokonali ich pobratymcy w Bośni i Chorwacji, spotykały się z ich dezaprobatą. Izetbegović był nawet honorowym dowódcą oddziału mudżahedinów, którzy przybyli na Bałkany, aby toczyć świętą wojnę z niewiernymi, odznaczając się przy tym niezwykłą brutalnością.

Jednak w przeciwieństwie do Miloševicia ani Tudjman, ani Izetbegović nigdy nie trafili przed trybunał w Hadze i na arenie międzynarodowej traktowani byli jako mężowie stanu, którzy dali odpór serbskiemu nacjonalizmowi, prowadząc swoje narody do upragnionej niepodległości. Nawet jeśli Zachód zreflektowałby się i zdecydował zbadać ich odpowiedzialność za zbrodnie, trudno ich będzie jednak osądzić - obaj od dawna już nie żyją, a z tego świata schodzili w glorii bohaterów narodowych.

Nie będzie jednak symbolicznego zakończenia wojny w byłej Jugosławii, dokąd nie zostaną przywrócone proporcje w odpowiedzialności za ten krwawy konflikt, a Tudjman i Izetbegović nie zostaną nazwani po imieniu jako zbrodniarze równi Miloševiciowi. Będzie to pierwszy krok ku przywróceniu prawdy historycznej, bez której pojednanie między narodami niegdyś jednego państwa będzie jedynie fikcją. W tym roku mija 20 lat od rozpoczęcia bratobójczych walk w Chorwacji. Okrągła rocznica powinna być więc impulsem do zredefiniowania naszego poglądu na nie tak dawne przecież wydarzenia i lepszego ich zrozumienia.

Tomasz Walczak Dziennikarz działu Opinie "Super Expressu"