Po igrzyskach w Londynie i braku medali pani Mucha wymyśliła, że czas skończyć z bolesnymi niepowodzeniami i skupić się na finansowaniu dyscyplin, które medale, najlepiej złote, przyniosą. Wprowadzono więc podział na równych i równiejszych. Ci równi musieli się obejść smakiem, bo żadnych sukcesów ich dyscypliny nam nie przyniosły.
I teraz, kiedy z MŚ w biatlonie polskie zawodniczki przywożą historyczne, bo pierwsze krążki (srebrny i brązowy) i dają nadzieję na medale na IO w Soczi, pani ministra nie widzi potrzeby zwiększenia finansowania tego zacnego sportu. Sukcesów jednak za mało i do tego przypadkowe. W końcu srebrna Krysia Pałka wykorzystała to, że zawodniczki się przewróciły (sic!).
Bzdura, pani minister! Żaden przypadek. To raczej pani na piastowanym stanowisku jest sumą przypadków. A gdyby pani oglądała występy polskich biatlonistek od początku sezonu (a najwidoczniej pani tego nie robiła), wiedziałaby pani, że sukces na MŚ wisi w powietrzu. I to duży sukces, bo w przeciwieństwie do skoków narciarskich biatlon to jedna z najszerzej uprawnianych dyscyplin zimowych na świecie. Konkurencja ogromna, a każdy medal jest wielkim wydarzeniem i ogromną promocją dla Polski.
Pani jedynym zadaniem, pani ministro, jest dostrzeganie takich rzeczy i finansowe wsparcie dla tych, którzy osiągają tak spektakularne sukcesy. A jeśli pani nie potrafi się na to zdobyć, to widać, że ci, którzy odmawiali pani kompetencji i elementarnej wiedzy o sporcie, mieli rację. Ich brak nie wynika jednak z faktu, że jest pani atrakcyjną kobietą, jak twierdzą niektórzy, ale ze zwykłej ignorancji, która panią charakteryzuje. A dla ignorantów w rządzie miejsca być nie powinno. Mam nadzieję, że Donald Tusk o tym wie.