W sobotę z pierwszą wizytą od czasu wybuchu rewolucji przeciw władzy Wiktora Janukowycza i konfliktu Moskwy z nowymi władzami w Kijowie zjawiła się Angela Merkel. Jej przylot w przededniu ukraińskiego dnia niepodległości odczytywano jako ważny gest politycznego wsparcia dla Kijowa. Niemiecka kanclerz potwierdziła stanowisko swojego kraju w sprawie Krymu i braku zgody Berlina na jego aneksję przez Rosję oraz obiecując finansowe wsparcie na odbudowę wschodu Ukrainy zdewastowanego przez oddziały najemników przysłanych tam przez Kreml.
Dla propagandystów Putina było to nieprzyjemne wydarzenie z dwóch powodów. Po pierwsze, mimo ich wysiłków nie dało się wmówić przewodzącej Zachodowi Merkel nieufności do nowych władz w Kijowie. Po drugie, w świat szedł przekaz, że Niemcy stoją ramię w ramię z Ukrainą. Pojawiał się też problem, co pokazać rosyjskiemu odbiorcy. Dlatego też postanowiono uruchomić przygasłą nieco sprawę rosyjskiego konwoju, który miał wieźć na Ukrainę pomoc humanitarną. Jego odyseja budziła zrozumiałe na Zachodzie obawy, że oto mamy do czynienia z próbą otwartej inwazji.
W czasie, gdy Angela Merkel rozmawiała z Petro Poroszenką, pomalowane na biało rosyjskie ciężarówki wojskowe bez skrępowania wjechały na Ukrainę. Oczy świata zwróciły się z Kijowa na wschód kraju i wywołały spory szum, nieco przykrywając wydźwięk spotkania niemieckiej kanclerz z ukraińskim prezydentem. Rosyjskie państwowe kanały telewizyjne mogły za to pochylić się nad losem ciemiężonej ludności ukraińskiej i wmówić swoim widzom, że oto Rosja niesie pomoc zgniecionym butem ukraińskiego faszyzmu mieszkańcom Donbasu.
Podobne przesłanki przyświecały haniebnemu przemarszowi kolumny ukraińskich jeńców wojennych przez główną arterię Ługańska. Była to odpowiedź Rosji na pierwszą w historii Ukrainy paradę wojskową w Kijowie i Odessie. Ukraińskie władze chciały zademonstrować swoją siłę i determinację w walce z rosyjskim najazdem, napełniając serca i umysły własnych obywateli wiarą w zwycięstwo i dumną z kwestionowanej dziś przez Moskwę niepodległości Ukrainy.
Takiej wymowy niedzielnych uroczystości na Kremlu bali się jak ognia. Stąd pomysł, by w duchu radzieckiej tradycji sformować kolumnę jeńców wojennych, zmusić ją do przemarszu wśród okrzyków wzburzonego tłumu, a za nią puścić polewaczki, by symbolicznie wyczyścić ulice ze śladów stóp „ukraińskiego faszyzmu”. To łamiące wszelkie międzynarodowe standardy widowisko przykryło z powodzeniem ukraińską demonstrację siły. Cały świat kipiał z oburzenia, a na Kremlu zacierali ręce, widząc swój sukces. Tym większy, że w eter poszedł przekaz, że mimo ukraińskiej ofensywy, Ługańsk – ważne z punktu widzenia Rosjan miasto – nadal znajduje się w rękach moskiewskiego okupanta i ten może robić w nim, co mu się żywnie podoba
Tomasz Walczak: Medialny front Kremla
2014-08-25
19:06
Miniony weekend z całą mocą pokazał ważny element wojny, którą Władimir Putin rozpętał na wschodzie Ukrainy – to wojna na przekaz medialny.